Minęło 360 dni od pamiętnego pożegnania, gdy wśród niezliczonych krzyży Świętej Góry Grabarki setki rąk wyciągnęły się w braterskim uścisku. Uścisku radości i smutku zarazem. Radość z kresu podróży i doznania świętości tego miejsca oraz smutku, że to jest jednak koniec. Koniec czegoś, na co się czeka cały długi rok. Wiele z tych osób spotkało się wczoraj ponownie, by przywitać się przed bramą sokólskiej cerkwi i po raz kolejny wyruszyć w 150-kilometrową modlitewną wędrówkę.
Po krótkiej modlitwie głos zabrał ks. Włodzimierz Misiejuk i pozdrawiając nas, przestrzegał: - Chciałbym żebyście pamiętali, że wy po drodze jesteście nie tylko wycieczką, podróżnymi, ale jesteście pielgrzymami. Wy świadczycie swoją wiarą, świadczycie za siebie, świadczycie za rodziców, świadczycie za Cerkiew, świadczycie za nas wszystkich, jacy jesteśmy. Dlatego proszę was, byście zachowywali się mądrze i roztropnie, żebyście umieli być wdzięczni za wszystko, co was spotka w drodze. Bądźcie wdzięczni za każdy dobry gest skierowany w waszą stronę. Życzę wszystkim wam wszystkiego dobrego i obyście na swojej drodze spotkali jak najwięcej dobrych ludzi.
Kwadrans po 9 opuściliśmy cerkiewny plac i ruszyliśmy ulicami miasta - 26 pielgrzymów i 3 duchownych. Żegnały nas dzwony i pozdrowienia przechodniów, którzy z szacunkiem zatrzymywali się na chwilę. To bardzo miłe, to znaczy, że nie jesteśmy bezimienni, a przechodnie dobrze wiedzieli dokąd zmierzamy. Towarzyszyło nam kilkanaście osób, które z różnych względów mogły wziąć udział tylko w tym pierwszym etapie. Nie umniejsza to jednak w żaden sposób ich roli. Oni też są pielgrzymami, tak jak my niosą swoje intencje i w większości dołączą do nas ostatniego dnia, by ze łzami w oczach stanąć u podnóża Góry Krzyży.
Pierwszy postój zrobiliśmy po 7 km, po kolejnych 5 przystanęliśmy po raz kolejny. W prażącym słońcu woda była na wagę złota. Całe szczęście zapobiegliwość o. Justyna Jaroszuka, głównego organizatora pielgrzymki sprawiła, iż nie zabrakło jej nikomu. O 13.50 dotarliśmy do Szudziałowa. Przywitał nas ks. Aleksander Klimuk i po modlitwie przy krzyżu w centrum miejscowości, zaprosił na obiad do miejscowej szkoły.
Korzystając z godzinnego odpoczynku zapytałem panią Elżbietę z Nowinki (parafia Ostrów Północny) o jej wspomnienia, przygotowania i intencje.
- Na pielgrzymki chodzę od 1992 r. Moja młodsza córka skończyła wtedy 6 lat i za namową naszego duchownego, o. Aleksandra Klimuka, zdecydowałyśmy się wyjść we trzy, dwie córki i ja. Poszłyśmy, nie powiem - z obawą. Był to pierwszy taki wymarsz. Dzieci były małe, ja też szłam wówczas po raz pierwszy. Nie byłam przyzwyczajona do chodzenia. Powiem szczerze, że nasze duchowe wrażenia po tej pierwszej pielgrzymce były ogromne. Cel wówczas był jeden, po prostu dojść. Jednak to co zobaczyłam po drodze było niesamowite. Przeżyciem ogromnym było to, w jaki sposób ludzie nas spotykali po drodze. Oddawali nam całe swoje serce. Nigdy nie zapomnę tych chwil, kiedy starsze kobiety klękały na środku drogi przed pielgrzymką. Całowały krzyże, zawieszały na nich wstążki. Nawet gdy teraz o tym pomyślę, łza się w oku kręci. Czasy się zmieniły od tego pamiętnego 1992 r. Młodzież się zmienia, zmieniają się uczestnicy. Jednak ci ludzie, którzy nas spotykają, nadal poświęcają swój czas, przygotowują nam smaczne jedzenie, swoje najlepsze pokoje. I to przez te wszystkie lata nie uległo zmianie.
- Jest to moja 20 pielgrzymka, gdyż miałam trzyletnią przerwę – kontynuowała pani Elżbieta. - Więc w pewnym sensie jest to dla mnie skromny jubileusz. Intencji mam naprawdę dużo, lecz bardziej dziękuję niż proszę. Choć tych proszących intencji też jest kilka. Chcę podziękować Bogu za to, że mam wspaniałe dzieci i wnuczkę. Ogólnie mam za co dziękować i to właśnie czynię. Pomimo, iż jestem w żałobie i jest mi ciężko, gdyż w styczniu zmarła moja mama, to idę też z modlitwą za jej duszę.
Zapytałem o przygotowania do tegorocznej pielgrzymki.
- Odnośnie przygotowań, to nie jest tak, że idę „z marszu”. Wszyscy w pracy wiedzą, że od 12 sierpnia mam urlop, który planuję właśnie pod pielgrzymkę – wyjaśniała Pani Elżbieta. - I rzeczywiście się przygotowuję, może mniej fizycznie, ale przede wszystkim duchowo. W istocie jest tak, że zachodzę na miejsce i tego dnia już myślę, by Bóg pozwoli mi za rok pójść ponownie. Pomimo upływającego czasu i zegara biologicznego, który niestety nie cofa się i nieuchronnie idzie naprzód, kiedy przychodzi czas pielgrzymki, ja już tym żyję. Wiem że pójdę, że może powinnam, a może muszę. I liczę że Bóg da mi siły, by chodzić jak najdłużej.
Jak się idzie w taką pogodę?
- Dziś jest bardzo gorąco – uśmiecha się pani Elżbieta. - Zdążyłam już kilka razy wyschnąć. Jest ciężko, ale gdy wchodzimy do lasu, mamy odrobinę cienia i wiatru i jest lżej. Dziś idę po znanym sobie terenie i wiem, że zaraz będzie jedna wieś, później kolejna. To bardzo miłe. Przyjęcie w Szudziałowie było przesympatyczne. Proboszcz zorganizował produkty, panie z kuchni przygotowały pyszny obiad. Można było zjeść, odpocząć i iść dalej.
Przyjemny, kojący chłód i pyszny posiłek tchnął w nas nowe siły i mimo upału ruszyliśmy w dalszą drogę. Po nieco ponad godzinie marszu dotarliśmy do cerkwi w Ostrowie Północnym. W trakcie 20-minutowego odpoczynku proboszcz pokrótce przybliżył nam historię trzech świątyń w miejscowej parafii. Skądinąd jedna z nich, w Grzybowszczyźnie, miała być finałem dzisiejszego etapu.
- Tak się składa, że co trzy lata niesiecie ten krzyż przez naszą parafię – powiedział ks. Aleksander. – I można powiedzieć, że w pewien sposób odnawiacie tym naszą wiarę.
Mieszkańcy Ostrowa, podzielonego po pamiętnym pożarze na Północny, Południowy i Nowy, na początku i końcu zabudowań przywitali nas chlebem, solą i pokrzepiającym poczęstunkiem. Po nim czekał nas ostatni etap, do wspomnianej świątyni w Grzybowszczyźnie. Zacieniona droga przez las, choć piaszczysta, nie była wcale uciążliwa.
Modlitwy zakończyły ten pierwszy dzień, a my udaliśmy się na noclegi, przygotowane przez gościnnych gospodarzy.
Adam Matyszczyk
W drodze na Grabarkę. Dzień pierwszy: