Spędzam w samochodzie trzy godziny w ciągu dnia. Co wtedy robię? Po prostu jadę - mówi Alfred Głuszyński, prezes sokólskiego Eko-Grila. - Myślę, że dojazd do pracy w dzisiejszych czasach to normalna sprawa - stwierdza Jacek Markiewicz, trener Dębu Dąbrowa Białostocka.
- Od pięciu lat już dojeżdżam do pracy - mówi Paweł Żuk, dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury, Sportu i Turystyki w Korycinie. - Wiadomo, trzeba wcześniej wstać. Rano widzę dzieci przed przedszkolem. Droga z Sokółki do Korycina, przez Sokolany i Janów zabiera mi 45 minut. Na szczęście auto sprawuje mi się dobrze, ale w przypadku dojazdów nie wspomina się o chociażby paliwie, a to kosztuje coraz więcej.
Szef korycińskiego GOKSiT-u nie myśli jednak o tym, żeby na stałe przenieść się do Korycina. - To poważna decyzja - mówi.
- Dojeżdżam do pracy od kilkunastu lat, dla mnie to normalne - mówi Mariusz Czaban, wójt Szudziałowa, który ma do pokonania 110 kilometrów (w obie strony). - Wcześniej byłem zatrudniony w handlu, jeździłem niejednokrotnie po 500 kilometrów dziennie. Najczęściej jeżdżę trasą Białystok - Supraśl - Ostrów - Szudziałowo, chyba że po drodze mam coś do załatwienia w Sokółce. Zazwyczaj w aucie słucham radia i myślę. O dniu pracy.
Latem wójt traci na dojazd w jedną stronę około 50 minut, zimą - ponad godzinę. - Raz tylko zdarzyło się, że nie mogłem wrócić do Białegostoku ze względu na śnieżycę. Ale nie było z tym żadnego problemu. Moja mama mieszka przecież w Szudziałowie - dodaje Mariusz Czaban.
- Dojazd zabiera mi godzinę i 20 minut. Zazwyczaj do Dąbrowy jeżdżę przez Sokółkę, bo muszę stamtąd zabrać kilku zawodników. Sam wolę jeździć przez Suchowolę, nie przejeżdża się przez tyle wsi po drodze, nie trzeba więc zwalniać. Podczas drogi nie nudzi się nam. Najczęściej rozmawiamy na temat meczów, czas szybko mija - stwierdza Jacek Markiewicz. - Ale dojazdy w dzisiejszych czasach to norma. Jeżeli ludzie mieszkają na jednym końcu Warszawy, a pracę mają na drugim końcu miasta, to w samochodzie niejednokrotnie spędzają ponad godzinę.
Maciej Michalczuk, szef sokólskiej firmy Geno, od dwóch lat dojeżdża do pracy z Lipska. - Przyzwyczaiłem się. Wcześniej przez 10 lat dojeżdżałem do Białegostoku. Teraz za kierownicą spędzam niejednokrotnie trzy godziny dziennie, trzeba bowiem objechać nasze budowy - mówi.
Alfred Głuszyński mieszka koło Krypna. Codziennie jedzie najpierw do Białegostoku, później krajową "dziewiętnastką" - do Sokółki. W sumie 76 kilometrów. - To lepsza trasa niż przez Knyszyn i Korycin. Co robię za kierownicą? Po prostu jadę i słucham radia. To normalny czas - mówi szef Eko-Grila. Nigdy nie zdarzyło się, aby ze względu na pogodę nie udało mu się dotrzeć do firmy, albo nie wrócić do domu.
- Dojazdy? Żaden problem. To w zasadzie kwestia jakości dróg. Generalnie chyba nic mi nie przeszkadza, no, może poza przejazdami kolejowymi w Sokółce. Bezsensownie traci się przed nimi czas - stwierdza Stanisław Fiedorowicz, były wójt Szudziałowa, który do niedawna był zatrudniony w Sokółce.
Do pracy dojeżdżają też setki mieszkańców Sokólszczyzny. O 5.45 na przystanku na Białostockiej w Sokółce grupka ludzi tłoczy się przed wejściem do autobusu do Białegostoku. Wchodzą, zajmują miejsca i odsypiają. Po południu te same twarze można zobaczyć w busach zmierzających w stronę Sokółki...
is)