Czytając te wspomnienia często miałem wrażenie, że nie tylko patrzę na Sokółkę z przeszłości, ale przede wszystkim na Sokółkę z innego wymiaru. Choć chrześcijanie i żydzi mieszkali w jednym mieście, to patrząc przez pryzmat żydowskiej duszy, czasem ma się wrażenie, że były to dwa różne miasta.
Wspomnienia pochodzą z książki „Sefer Sokółka”, którą z angielskiego na polski przetłumaczył Waldemar Daszuta. I chwała mu za to!
Wspomnienia Davida Yardeni, Sokółka 1933 roku
Od dnia mojego przybycia do Palestyny w 1923 roku nigdy nie przestałem tęsknić za moim rodzinnym miastem Sokółką; tam się urodziłem i tam mnie wykształcono. Tam spędziłem dni mojej młodości. Moje serce jakby przepowiedziało mi zniszczenie, mające przyjść na nasze miasto, postanowiłem więc spełnić ambicję i zobaczyć miasto, w którym się urodziłem, i pokonać wszelkie przeszkody stojące na mojej drodze.
Trudno było mi opuścić Palestynę. Jako dowódca w Hagana byłem instruktorem kursu dla oficerów. Po zakończeniu kursu otrzymałem urlop i wyruszyłem w drogę. Podróżowałem jako turysta udający się na wystawę we Lwowie. Odwiedziłem wystawę, instytucje syjonistyczne, Halutz. W każdym miejscu podejmowano mnie serdecznie. Lwowscy Żydzi byli spragnieni informacji o życiu w Palestynie i słuchali mnie uważnie, gdy opowiadałem o kraju i jego budowie.
Ze Lwowa pojechałem przez Warszawę do Białegostoku. W Białymstoku wędrowałem po ulicach, które znałem tak dobrze z czasów przed moją emigracją.
Było to w poniedziałek, dzień, w którym w Sokółce odbywał się targ. Był to dla sokólskich Żydów dzień „zbawienia”; dzień, na który czekali z niecierpliwością cały tydzień. Postanowiłem wrócić do domu tego wieczoru, po zakończeniu targu, po tym jak rolnicy opuszczą miasto.
Wyruszyłem w kierunku Grodna i wieczorem przybyłem do Sokółki. Do końca życia nie zapomnę spotkania z matką, braćmi i siostrami. Moje rodzeństwo nie poznało mnie, matka tuliła mnie i całowała nie mogąc oderwać ode mnie wzroku.
Kiedy wyruszyłem do Palestyny, byłem młodym, szczupłym chłopcem. Nigdy przedtem nie pracowałem. Teraz, po 12 latach, latach cierpień i ciężkiej pracy w kamieniołomach, przy budowie dróg, w sadach, przy osuszaniu bagien, na budowach i przy stróżowaniu, byłem opalony i muskularny. Zaszło we mnie wiele innych zmian.
Dom był pełen przyjaciół, rodziny i sąsiadów, którzy przyszli mnie zobaczyć i dołączyć do radosnej wizyty. Ja także czułem się bardzo szczęśliwy, że ujrzałem tak dobry dzień, że mogłem zobaczyć rodzinę i moje miasto Sokółkę, za którym tak tęskniłem.
Ludzie byli najbardziej zainteresowani Ziemią Izraela i uważnie słuchali wszystkiego, co mogłem im powiedzieć o tym kraju. Ich oczy świeciły jak węgle i wydawało się, że mogliby powstać jak jeden mąż. Marzenie o emigracji opanowało każdego z nich.
Następnego ranka wyszedłem pochodzić po ulicach Sokółki i wydawało mi się, że wszystkie domy stały się jakby niższe lub zapadły się w ziemię. Ulice wydawały się węższe, ale nie miało to dla mnie znaczenia. Wręcz odwrotnie. Więź z moim miastem stawała się mocniejsza; chodziłem po ulicach ciesząc się każdą chwilą. Wszystko było tak znajome; tu szkoła Nauczyciela Kunszta (Heder M’tukan), w której się uczyłem; tam szkoła pana Kapłana, a tu szkoła Hillela Lewina i Hakoscher. Tu jest Talmud Torah, cheder nauczyciela Kuznichera, nauczyciela z Różany. Czas w mieście jakby stanął w miejscu. Szkoły były w zimie otwarte do wieczora i dzieci wracały do domów z latarkami.
Tu jest stara synagoga, nowa synagoga, wielka synagoga (der Shul), przy której murach bawiliśmy się w Spannewande, i pędziliśmy zobaczyć wesela, które odbywały się obok synagogi. Przed szczęśliwą parą, by ją zabawić, tańczyły rodziny trzymające wielki tort z różnymi kolorowymi dekoracjami.
Idąc od Domu Ludowego i teatru doszedłem do Ulitzer i stanąłem przy Beit Ha-Midrash Shulhan Aruch, gdzie uczyłem się Gemara i Midrash. Miejscu, gdzie zostałem wykształcony, gdzie się bawiłem i gdzie spędziłem młodość. Jednak życie w Sokółce nie było już takie same, brakowało „szlachetności” i młodzieży, która była tam, zanim emigrowałem. Większość młodych ludzi opuściła Sokółkę, emigrując we wszystkie cztery strony świata. Ulice miasta były ciche i puste, szczególnie wieczorami. Sytuacja ekonomiczna Żydów była trudna. Polski rząd przeszkadzał im we wszystkim, co próbowali robić. Podatki były uciążliwe, a zyski małe.
Czytaj też: Tragiczny koniec sokólskich Żydów
Pozostałem w Sokółce i okolicach przez cały rok. Chciałem tam być w lecie i w zimie – zamarznięta rzeka, sanie i płatki śniegu spadające na moją twarz. Zobaczyłem wszystko tak, by móc odświeżyć moje uczucie przynależności do tego miasta. W tamtym czasie nie myślałem o permanentnej separacji. Nasze miasto było piękne i dobre. Niewielu mieszkańców było zamożnych, prawie wszyscy byli ciężko pracującymi robotnikami lub należeli do klasy średniej, byli całkiem zwykłymi ludźmi. Szczęśliwe wydarzenie było szczęściem każdego mieszkańca miasta, a gdy przydarzyła się tragedia, to i w niej wszyscy uczestniczyli.
Opuściłem Sokółkę, rodzinę, krewnych i przyjaciół, którzy przyszli, by mnie odprowadzić. Nie przyszło mi nawet przez chwilę do głowy, że opuszczam tych dobrych, czcigodnych Żydów na zawsze.
opr. (edh)