24 marca ma zapaść wyrok w sprawie kobiety, która podając się za wróżkę i znachorkę wyłudziła od rodziny z Sokółki ponad pół miliona złotych. Prokuratora zażądała czterech lat bezwzględnego pozbawienia wolności oraz zobowiązania do naprawienia szkody. Obrońcy chcą uniewinnienia.
Według aktu oskarżenia, do zdarzeń, które zakończyły się na sali sądowej doszło w 2011 i 2012 roku. Mieszkanka Sokółki skontaktowała się z wróżką z Białegostoku za pośrednictwem rodziny. Edyta M. uchodziła za osobę, która patrząc na zdjęcie jest w stanie przewidzieć stan zdrowia obserwowanej osoby. Wróżka przepowiedziała śmierć wujka swojej ofiary i mężczyzna ten rzeczywiście zmarł.
Na początku poszkodowana przekazywała znachorce 100-200 zł za wizytę. Później kwoty te wzrosły do kilkunasty tysięcy złotych. W końcu mieszkanka Sokółki zapożyczyła się u znajomych i zaciągnęła kredyt bankowy. W sumie do wróżki miało trafić 550 tys. zł. Poszkodowana chciała w ten sposób uchronić przed nowotworem swojego syna. Kobieta zaczęła brać pożyczki bankowe i zapożyczać się u znajomych.
Cała sprawa wyszła na jaw po tym, gdy na policję zgłosił się mąż ofiary. Jego żona próbowała go powstrzymać, obawiając się, że zostanie przeklęta.
Proces toczy się przed Sądem Okręgowym w Białymstoku. Akt oskarżenia przygotowała Prokuratura Rejonowa w Sokółce. Wczoraj strony wygłosiły mowy końcowe. Obrońcy żądali uniewinnienia wróżki, uważając, że kara, której domagał się oskarżyciel - cztery lata pozbawienia wolności - jest zbyt surowa.
Sama wróżka nie przyznała się do zarzutów, odmówiła składania wyjaśnień i odpowiedzi na pytania. Kobieta pytana o to, z czego się utrzymuje, odparła, że ma pieniądze dzięki wygranym w totolotka.
opr. (is)