W każdy czwartek w Krynkach jest rynek. Jaki jest obecnie, a jaki był niegdyś - zapytaliśmy handlujących tam kupców oraz rodowitych mieszkańców miasteczka.
Rynek w Krynkach działa od wieków. Dawniej handlowano na jednej z ulic niedaleko słynnego ronda. Później targ przeniesiono w sam środek ronda. Teraz mieści się na rozwidleniu ulic Bema i 11-go Listopada. W każdy czwartek zjeżdżają się do Krynek kupcy z okolicznych miejscowości, ale też z Sokółki, czy odległego Białegostoku.
Można tu kupić niemal wszystko, począwszy od słodyczy, po gumowe buty. Dzisiaj naliczyliśmy jednak zaledwie 12 stoisk, a osób kupujących było można policzyć na palcach obu rąk.
- Przyjeżdżam na ten rynek już od ponad 18 lat. Dawniej był on większy i kupcy stawiali stragany gdzie tylko się dało. Jak zaczynałem, to jeździłem maluchem załadowanym po sam dach i niemal cały towar sprzedawałem. Na rynku było 10 razy więcej kupujących i trwał on dłużej, to były złote czasy. Dzisiaj jeżdżę furgonetką i sprzedaję buty. Jak utarguję 50 zł, to jest dobrze. Teraz rynek jest więc mały, kupujących z każdym rokiem ubywa. Kiedyś każdy mógł coś tu znaleźć dla siebie. Teraz to tylko osoby starsze chodzą na rynek i najczęściej pytają o ceny. Ludzie są biedni. Taka starsza pani kupi buty za 20 zł i kilka lat w nich chodzi. Mały jest wybór, co dodatkowo zniechęca. Takie są czasy, że młodzi wolą jechać do galerii np. w Białymstoku. Większość kupców to też osoby wiekowe, jak ja. Cóż, jak kilka lat zostało do emerytury, to jakoś coś trzeba robić. Młodzi nie palą się do takiej formy handlu i nie wiem jak będą wyglądać rynki za kilka lat - powiedział nam jeden z sprzedawców.
- Ja mam już prawie 80 lat i dokładniej pamiętam jak wyglądał dawniej rynek. Był tutaj, w samym centrum ronda. Stały tu stragany, gdzie było można kupić niemal wszystko. Był czas że dużo Żydów handlowało na rynku i z nimi ciężko się targowało, a targowanie się to była podstawowa sprawa. W czwartki każdy jechał na rynek i było bardzo dużo ludzi. Można było spotkać wielu znajomych, więc często szło się na rynek, by spotkać się i nawet coś wypić. Ale to było ponad 40 lat temu. Kupowało się konie, krowy, świnie, owce, kury, jajka, mleko, zboże, psy, koty... Więc było inaczej niż teraz. Nie było kolorowych opakowań i promocji, tylko samemu trzeba było kombinować i targować się. Rynek był ważnym wydarzeniem dla każdego, i zjeżdżali się wszyscy z okolicznych wiosek. I nie samochodami jak teraz, ale pieszo albo na furze. Później już ciągnikami co poniektórzy. To inaczej wyglądało, mniej było bubli na targowisku, bo jak ktoś chciał sprzedać coś złego, to znaczy wadliwego, to raczej nie odważył się już przyjechać na rynek drugi raz - opowiedział nam pan Eugeniusz z Krynek.
- 10-15 lat temu przyjeżdżało też do nas bardzo wielu Białorusinów. I wódeczkę się od nich kupiło, i papieroski - stwierdził jeden z kupujących.
Dziś można było kupić świeże warzywa i owoce, znacznie taniej jak w sklepie. Kilogram jabłek kosztował od 1,20 do 2 zł. Za gumofilce proszono 18 zł. Za nasiona kwiatów i warzyw trzeba było zapłacić od 1,50 do 2,50 zł. Spragnieni słodkości mogli się delektować markizami - po 5 zł za cztery opakowania.
(SzW)
Rynek w Krynkach. Zobacz zdjęcia. Archiwalne zdjęcia zamieszczone w fotogalerii znajdują się w sali obrad Urzędu Miejskiego w Krynkach: