Ustawa kompetencyjna, która daje prezydentowi wpływ na obsadę części unijnych stanowisk, jest niekonstytucyjna, w związku z czym rząd planuje „pominąć jej zapisy" - powiedział wiceszef MSZ Andrzej Szejna. Z konstytucji wynika, że politykę zagraniczną realizuje rząd - podkreślił.
REKLAMA
Ustawa o współpracy władz w sprawie przewodnictwa Polski w Radzie UE, potocznie zwana tzw. ustawą kompetencyjną, zakłada, że rząd ma przedkładać prezydentowi propozycje kandydatur na stanowiska: członka Komisji Europejskiej; członka Trybunału Obrachunkowego; sędziego Trybunału Sprawiedliwości UE; rzecznika generalnego TSUE; członka Komitetu Ekonomiczno-Społecznego; członka Komitetu Regionów oraz dyrektora w Europejskim Banku Inwestycyjnym. Następie prezydent ma w terminie 14 dni wyrazić zgodę bądź odmówić desygnowania danych kandydatów.
Dziś w radiu TOK FM wiceminister SZ Andrzej Szejna pytany był o to, czy jego zdaniem w kwestii obsady unijnych stanowisk nie dojdzie do tarć między rządem i prezydentem.
Wiceszef MSZ odparł, że jest to możliwe, wskazując, że podczas wizyt zagranicznych prezydent zachowuje się zupełnie inaczej niż w kraju. - Kiedy wraca do Polski, to jest jak dr Jekyll i Mr Hyde - przeistacza się w wykonawcę polityki PiS. Dlatego bardzo się boję, ż do takiego starcia może dojść, jeśli zainspiruje go do tego jego szef polityczny Jarosław Kaczyński - odparł.
Na uwagę, iż PiS wysunął już kandydaturę na stanowisko komisarza, Szejna odparł, że od zgłaszania takiego kandydata jest rząd, „a nie Nowogrodzka". - Prezydent nigdzie w konstytucji nie ma tego typu uprawnień, wręcz przeciwnie, konstytucja w art. 146 stanowi, że to rząd realizuje politykę zagraniczną (...), a prezydent współpracuje - nie narzuca - więc ta ustawa (ustawa kompetencyjna - PAP) jest niekonstytucyjna i ją po prostu ominiemy - powiedział.
Dopytywany, czy podziela zdanie byłego premiera, europosła Włodzimierza Cimoszewicza, który w Polsat News stwierdził, że rząd powinien zlekceważyć stanowisko prezydenta w sprawie unijnego komisarza, Szejna powtórzył swoje wcześniejsze stanowisko. - Właśnie to przed chwilą powiedziałem. Te ustawę ominiemy po prostu, a nawet pominiemy, żeby było już stanowczo - podkreślił.
REKLAMA
- Co zrobi pan prezydent, jak my zgłosimy tych kandydatów i oni zostaną zaakceptowani w normalnej procedurze? Nic? - dodał. Jak zaznaczył, chciałby, by prezydent współpracował przy unijnych nominacjach, ale jeśli do tego nie dojdzie, to rząd postąpi „zgodnie z konstytucją".
Podobne stanowisko wiceminister wyraził w kwestii odwoływania i powoływania nowych ambasadorów, co nazwał „naprawianiem" oraz „odpartyjnianiem" polskiej dyplomacji. - Jeżeli prezydent nie będzie nam na to pozwalał, to będziemy szukać rozwiązań, by tę dyplomację naprawić inaczej, bez pana prezydenta - powiedział.
Na pytanie, czy oznacza to, że w tej sprawie nie ma porozumienia, Szejna odparł, że czasami wyglądało już, że porozumienie jest. - Potem nagle pan prezydent przewracał stolik - powiedział.
Wiceminister zapytany był również o doniesienia brytyjskiego „The Times", zgodnie z którymi w przypadku reelekcji w listopadowych wyborach Donald Trump zamierza zażądać od państw NATO zwiększenia wydatków na obronność do poziomu 3 proc. PKB jako warunku zobowiązania USA na rzecz obrony Europy. Trumpa zainspirować miał do tego prezydent Andrzej Duda.
- Zakładam, że pan prezydent miał dobre intencje (...) Ale nieraz piekło wybrukowane jest dobrymi intencjami - powiedział Szejna. Jak podkreślił, propozycja przeznaczenia 3 proc. PKB na obronność jest „nie do przyjęcia", bo wiele krajów Sojuszu nie spełnia już progu 2 proc. - Narzucanie 3 proc. zacznie budzić niepokój, niesnaski - powiedział, dodając, że taki pomysł to również „woda na młyn dla Donalda Trumpa, który szuka konfliktów".
Na początku września ub.r. prezydent Duda podpisał ustawę o współpracy władz w sprawie przewodnictwa Polski w Radzie UE, które będzie miało miejsce w pierwszej połowie 2025 r. Ustawa była inicjatywą prezydenta Dudy i w trakcie prac parlamentarnych była krytykowana przez ówczesną opozycję, która zarzucała, że nowe przepisy są niekonstytucyjne, zaś motywacją ich wprowadzenia jest strach przed utratą władzy, a co za tym idzie - utrata wpływu na politykę europejską przez PiS.
(PAP)