Miałem 23 lata, kiedy 14 grudnia 1970 roku, w poniedziałek, przez radiowęzeł usłyszeliśmy o podwyżkach cen na różne towary, co wzbudziło w ludziach złość - opowiedział Stefan Świerżewski, naoczny świadek wydarzeń z grudnia 1970 roku na Wybrzeżu.
"...to partia strzela do robotników..." - pod taki tytułem odbyło się wczoraj spotkanie poświęcone wydarzeniom z grudnia 1970 roku, zorganizowane przez Dyskusyjny Klub Filmowy "Fantom" oraz Klub Historyczny im. kpt. Franciszka Potyrały "Oracza" w Sokółce.
Z wykładem wystąpił Karol Usakiewicz z Instytutu Pamięci Narodowej. Później odbyła się projekcja filmu Antoniego Krauze "Czarny Czwartek...".
- Wszyscy odczuliśmy skutki tamtych wydarzeń. Po zmianach kadrowych do władzy doszła ekipa Gierka. Grudzień jest ważnym miesiącem w współczesnej historii, zbiegają się w nim dwa ważne wydarzenia na Wybrzeżu - powiedział Krzysztof Oszer z Klubu Historycznego im. kpt. Franciszka Potyrały "Oracza" w Sokółce.
Wśród osób zaproszonych na spotkanie był też Stefan Świerżewski, świadek wydarzeń z grudnia 1970 roku.
- 14 grudnia rano udaliśmy się do pracy i już na bramie głównej stali robotnicy, którzy nie pracowali, a ci, co udali się do pracy, to wrócili. We wtorek 15 grudnia zaczynało się coś dziać i były to wydarzenia tragicznie. Na początku odbyłą się demonstracja, ale o łagodnym charakterze. O północy z 15 na 16 grudnia komitet strajkowy miał wydać instrukcje dla protestujących, ja zgłosiłem się na ochotnika jako goniec, aby brać czynny udział i roznosić i rozwieszać informacje - mówił Stefan Świerżewski.
- Z 10 minut po 12 w nocy z 15 na 16 grudnia mieliśmy jako gońcy zebrać się po wytyczne i ulotki. Na miejscu nikogo nie zastaliśmy. Wyszedł stróż i nam powiedział, że milicjanci wszystkich spałowali i zabrali samochodami. Powiedział nam, abyśmy uciekali, bo milicja jeszcze może wrócić. 16 grudnia już w Gdyni wyszliśmy na ulice, po kolei każdy zakład dołączał do pochodu. Na ulicy Świętojańskiej już stały SKOT-y, takie wozy opancerzone na gumowych kołach. Porty były obstawione przez marynarkę wojenną. Doszliśmy do prezydium. 17 grudnia był komunikat w radiowęźle, aby ludzi szli do pracy. Rano jak wstałem na stancji, to wszyscy pojechaliśmy do roboty. Już poza terenem stacji kolejowej, gdy wszyscy wyszli z pociągu, w naszym kierunku padły strzały. Każdy się chował przed pociskami, strzelano do ludzi idących do pracy, kule świstały i odbijały się od bruku, ranni padali na ziemię. Wszyscy byli w szoku i do tej pory nie mogę tego zrozumieć. Człowiek był w wojsku i widział strzelanie, ale nigdy do ludzi. Osoby ranne były zabierane przez ambulanse, które nie nadążały z kursowaniem - dalsze wydarzenia są już ogólnie znane, ale ten początek z mojego punktu widzenia był straszny - dodał naoczny świadek wydarzeń z grudnia 1970 roku.
- Ja nie miałem żadnego kontaktu z domem, a o telefonie trzeba było zapomnieć, tylko rozmowy lokalne były. Nie wiedziałem, czy jak pojadę na święta, to czy będę mógł wrócić. Zależało mi na pracy w stoczni, chciałem być spawaczem, podnieśc kwalifikacje. Łącznie 5 lat byłem na Wybrzeżu. W Sokółce było sielsko w porównaniu do sytuacji w Trójmieście. Tam życie było cięższe, tutaj było łatwiej z mieszkaniem i z jedzeniem, bo z wioski coś można było załatwić i już tutaj cżłowiek został. Raz byłem z żoną i dziećmi w Żukowie koło Gdyni i byłem w miejscu, w tym parku koło prezydium, ale nie odwiedzałem tych miejsc gdzie było najgorzej - stwierdził pan Stefan.
(SzW)
Spotkanie upamiętniające wydarzenia z grudnia 1970. Zdjęcia: