Praca uczciwa po godzinach, rezygnacja z żądań wypłaty za nadgodziny, rezygnacja z urlopów, wykonywanie wszystkich najbardziej nawet bzdurnych poleceń szefostwa - to nie wystarcza. W razie redukcji wciąż nie odpadają najgorsi, tylko ci najmniej lubiani przez szefa. Stara zasada - mierny, ale wierny, nadal obowiązuje.
Władza ma to w sobie, że lubi pochlebstwa. Wystarczy dać jej to, co lubi i ma się problemy wszystkie z głowy. "Czopki" są obrzydliwe i wiedzą o tym, ale chyba nie umieją inaczej. "Szefie, jaki ma pan śliczny krawat dzisiaj", "Zaparzyć panu kawę - z mleczkiem tak jak pan lubi?", "Przygotowałam już to zestawienie, o które pan wczoraj prosił". Itd., itd.
Wersji może być mnóstwo, w zależności od tego, jaki jest szef lub szefowa. Zawsze jest to jednak okropne!
Uprzejmość jest cechą pozytywną, ale "czopkostwo" - brrr… okropieństwo. Na stałe obcowanie z "czopkiem" jest męczące.
Bardzo często "czopek", dla zadowolenia szefostwa i osiągnięcia celu, posuwa się nie tylko do pochlebstw i lizusostwa. Donosiki są na porządku dziennym. Informacja jest zawsze w cenie, a jeszcze do tego ta trudna do zdobycia, bo ukrywana skrzętnie przed władzą. Niestety, rzadko zdarza się normalny szef, który do oceny pracownika nie potrzebuje wiedzieć, z kim taki pracownik sypia i w jakiej knajpie był w czasie weekendu.
I broń nas Panie Boże przed biurowym "czopkiem" przyznać się do popełnionego błędu. Przecież szef będzie wiedział o tym już po 5 minutach.
Można by o tym zjawisku mówić bez końca - znamy to niemal wszyscy dokładnie z autopsji. Nie ma środowiska, w którym by nie było "czopka". Pocieszający jest tylko fakt, że działanie czopka bywa może i skuteczne, ale nikt nie lubi mieć z nim do czynienia.
Czytelniczka