Minister Marek Suski powiedział poprzez tłumacza: „Naszego premiera się nie klepie”. I tak mocno huknął Junckera w plecy, że aż zadudniło jak w studni. Szef KE machając rękoma poleciał do przodu. Gdyby wcześniej nie wypił, to pewnie by upadł. Na szczęście złapał równowagę. Roześmiał się i odparł: „Jaki fajny polski minister. Chcę mieć z nim zdjęcie”. W ten sposób Jean-Claude Juncker i Marek Suski mają wspólną fotografię, którą obaj się nie chwalą - mówi o kulisach swojej pracy Karol Karski, poseł do Parlamentu Europejskiego, ubiegający się o reelekcję z list Prawa i Sprawiedliwości.
Co udało się panu osiągnąć w ciągu ostatnich pięciu lat jako europarlamentarzysta?
- Mam wielką satysfakcję z tego, co udało się zrobić wszystkim parlamentarzystom Prawa i Sprawiedliwości, ale też i mnie osobiście., Działaliśmy na rzecz Polski, na rzecz naszych wyborców. Dla mnie szczególnie ważne są działania podejmowane dla wschodnich województw Polski, także dla naszego regionu – Podlasia. Europoseł z jednej strony tworzy prawo dla całej Unii Europejskiej, dla 28 państw, dla pół miliarda ludzi. Podejmuje takie decyzje, które wywierają różne skutki. Dla mnie szczególnie ważne jest funkcjonowanie, utrzymanie Funduszu Spójności, środków na rozwój infrastrukturalny. Wiadomo, że nie trafią one do Niemiec, czy do Francji, lecz tutaj, do Polski, do takich województw jak nasze, gdzie stopień rozwoju infrastrukturalnego jest o wiele niższy. Poseł do PE stanowi prawo, ale ma też możliwość lobbować za pewnymi rozwiązaniami. Im większe ma poparcie, tym mocnej się czuje. Może na przykład rozmawiać z komisarzami unijnymi. Na poziomie stanowienia prawa unijnego udało mi się na przykład doprowadzić – wraz z europosłem Tomaszem Porębą – do wpisania trasy Via Carpatia do rozporządzenia unijnego określającego listę Transeuropejskich Korytarzy Transportowych, czyli TENT.
Czy w realnej perspektywie jest szansa na wybudowanie tego szlaku?
- Tak, oczywiście. Poprzedni rząd, jeszcze ustami Elżbiety Bieńkowskiej, mówił, że stanie się to dopiero w 2050 roku. Nie wiem jak to nazwać. Marzenia marzeń? Natomiast już w tym roku są wbijane łopaty w jedenastu miejscach drogi. Obwodnica Suwałk, która jest elementem tej trasy została oddana do użytku. Planujemy, że kierowcy będą mogli korzystać z Via Carpatii w roku 2024. Robimy to szybko, nie ma na co czekać. Jesteśmy za rozwojem infrastrukturalnym. Dobre drogi to magnes dla inwestycji. Przecież nikt nie zbuduje zakładów przemysłowych, jeśli nie można do nich dojechać, czy dowieźć surowców, wywieźć produktów.
Trzeba też dodać, że chodzi tu nie tylko o te największe trasy, ale np. o drogę w Zalesiu. Można pomóc jakiejś inwestycji, spowodować, że będą środki na rozbudowę pewnych rzeczy. Mogą to być też drobne sprawy. Mieszkańcy Tobołowa zwrócili się do mnie, by pomóc im w położeniu progów zwalniających na jednej z dróg. I to się udało. Zawsze jest z tego jakaś satysfakcja.
Trzeba tu także wspomnieć o wspólnej polityce rolnej…
Właśnie, czy są szanse na pieniądze dla polskich rolników na poziomie przynajmniej zbliżonym do tych z Zachodniej Europy?
- Jako europosłowie odrobiliśmy swoją lekcję. Udało nam się uzyskać to, że w ubiegłym roku Parlament Europejski przyjął cztery rezolucje, w których była mowa o konieczności zrównania dopłat bezpośrednich. W tej chwili także na Zachodzie są one zróżnicowane. Najwięcej mają chyba Luksemburczycy – około 13 tysięcy euro za hektar.
Chciałbym – jeśli taka będzie wola wyborców i będę mógł kontynuować sprawowanie mandatu – żeby rozwiązania z tej kadencji były też wytyczną w przyszłości.
Gdy w lutym tego roku Komisja Rolnictwa PE przyjmowała pakiet rolny, to jako rzecz oczywistą potraktowała zrównanie wysokości dopłat. Jedna z tych instytucji, która przyjmuje budżet powiedziała, że to właściwe rozwiązanie. W tej chwili pozostają jeszcze uregulowania na poziomie międzyrządowym. Jesteśmy dobrej myśli.
Czasem w pracy europosła natrafiamy na rzeczy, które mogłyby stać się problemem i nie powstały na skutek czyjejś złej woli, natomiast trzeba to wyłowić i w odpowiednim momencie zareagować. Na przykład niedawno była przyjmowana dyrektywa dotycząca ograniczenia emisji metanu. Ja oraz pani poseł Jadwiga Wiśniewska odkryliśmy, że zapisy mają również obejmować produkcję rolną. Nie było tam żadnego wyłączenia dla rolnictwa. To uderzałoby w Polskich hodowców. Jak później przeliczono, pogłowie bydła w Polsce musiałoby zostać zmniejszone o 42 procent, a świń – o 12 procent. Okazało się, że ktoś to po prostu przeoczył. Zgłosiliśmy poprawkę. Zebraliśmy 80 podpisów europosłów, aby można ją było przegłosować. Przyjęto to jako rzecz oczywistą. Z dyrektywy metanowej wyłączono produkcję rolną.
Jak więc widać, trzeba wiedzieć, co się chce zrobić. Umieć także porozumieć się w języku angielskim...
Ile zna pan języków obcych?
- Znam angielski, niemiecki, francuski. Znam także rosyjski, choć akurat w Parlamencie Europejskim ten język się nie przydaje, choć jestem też członkiem delegacji parlamentarnej do Euronestu, czyli Zgromadzenia Parlamentarnego Państw Partnerstwa Wschodniego. Z punktu widzenia naszego regionu współpraca transgraniczna jest bardzo ważna.
Na jaki wynik wyborczy pan liczy, ile głosów chciałby pan zdobyć?
- Poprzednim razem otrzymałem ich 67 997. Pamiętam, bo było to 68 tysięcy bez trzech głosów. Chciałbym, żeby i tym razem był to dobry wynik. Wydaje mi się, iż udało mi się zrobić wiele dobrego dla Polski, dla regionu, ale że jeszcze wiele dobrego mógłbym uczynić. Jestem osobą, która ma przygotowanie zawodowe w tym zakresie. Jestem prawnikiem, profesorem prawa międzynarodowego. Od strony naukowej zajmuję się sprawami europejskimi, międzynarodowymi, uczę studentów, piszę książki i artykuły naukowe na ten temat. W moim przypadku nauka łączy się z praktyką. Byłem przewodniczącym sejmowej komisji ds. Unii Europejskiej, wiceministrem spraw zagranicznych w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, odpowiadającym za sprawy unijne i prawnotraktatowe. Byłem także wiceprzewodniczącym Komitetu Regionów UE, zresztą jako pierwszy Polak. Teraz jestem posłem do PE, mogę powiedzieć, że nie jednym z 751, tylko jednym z 20 członków prezydium Parlamentu Europejskiego, przewodniczącym Kolegium Kwestorów. Daje mi to większe możliwości kontaktów z osobami decydującymi o zasadniczych kwestiach w Parlamencie Europejskim. Wchodzę także w skład Komisji Spraw Zagranicznych, Komisji Ochrony Środowiska, Zdrowia Publicznego i Bezpieczeństwa Żywności oraz Komisji Swobód Obywatelskich.
Jak powstawały pana spoty wyborcze – rycerski i muzyczny?
- Spot z krzyżakami powstał na zamku w Nidzicy. Wraz z kolegami, członkami Bractwa Rycerskiego Komturii Nidzickiej postanowiliśmy przygotować materiał pokazujący, że dziś – w przeciwieństwie do tego, co było przed laty – nie trzeba orężnie walczyć o sprawy polskie. Robimy to składając wnioski i przekonując innych do naszych spraw. Natomiast drugi spot jest prezentem moich współpracowników. Przedstawia obrazki z przebiegu kampanii wyborczej. Jest mi też bardzo miło, że w materiałach został wyeksponowany apel prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego o głosowanie właśnie na moją osobę.
Po pierwszym spocie jeden z tygodników nazwał mnie nawet Rycerzem Prezesa. Jarosławowi się to określenie bardzo spodobało. Stąd też nazwa materiału muzycznego.
Gdzie spędza pan najwięcej czasu?
- Sporo jestem w Białymstoku. Tu również pracuję w Wyższej Szkole Ekonomicznej. Jestem też profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie kieruję Katedrą Prawa Międzynarodowego. Mieszkam natomiast w Brukseli, tam jest moje miejsce pracy. Poseł do PE musi dzielić swój czas pomiędzy trzy miejsca – siedzibę Parlamentu Europejskiego, czyli Brukselę i Strasbourg, swój okręg wyborczy, a także Warszawę, gdzie jest siedziba władz centralnych i gdzie zapada wiele decyzji.
Jak wygląda europarlament od kuchni, to, czego nie widzimy? Czy zna pan ludzi z pierwszych stron gazet, szefów Komisji Europejskiej, jak chociażby Frans Timmermans?
Znam tych ludzi, oni także mnie znają. Z panem Timmermansem rozmowa jest w zasadzie bardzo jednostronna. On nie ma głębszej wiedzy o tym, o czym się wypowiada. Ma wolę przeforsowania pewnych rozwiązań. Jest obecnie liderem listy socjalistów, jednym z tzw. spitzenkandidaten, Chciałby zostać przewodniczącym Komisji Europejskiej. Ma jednak wąskie portfolio – badanie praworządności, prawa podstawowe… Próbuje wykrzesać z tego, co może. Wielokrotnie go pytałem, także nieoficjalnie, o kwestie na temat Polski. Okazuje się, że nie ma on na ten temat żadnej wiedzy. Jest to osoba, która przegrała wiele w swoim własnym państwie, Holandii. Jego partia przestała być ugrupowaniem współrządzącym.
Jeśli chodzi o pana Junckera (przewodniczący Komisji Europejskiej – red.), mogę przytoczyć pewną anegdotę. W ubiegłym roku premier Mateusz Morawiecki przyjechał do Strasbourga, żeby wystąpić na forum Parlamentu Europejskiego. Przewodniczący Tajani wydał na jego cześć lunch. Brali w nim udział także funkcyjni posłowie. Na sali w pewnym momencie pojawił się Jean-Claude Junkcer. Uczestniczył tylko w jednym punkcie, czyli aperitifie. Przyszedł już w takim stanie, który pozostawiał pewne wątpliwości. Skosztował polskiego wina, wypił go sporo, pochwalił. Później podszedł do przewodniczącego Bogusława Liberadzkiego z SLD. On sam wiele już w życiu widział, wiele doświadczył, ale w tym momencie był wyjątkowo zaskoczony. Przewodniczący Komisji Europejskiej padł mu do stóp. Wyglądało to tak, jakby chciał mu buty całować. Do tego na szczęście nie doszło. Bogusław Liberadzki poczuł się zażenowany i zaczął się tłumaczyć, że w zasadzie on tego Junckera nie zna aż tak blisko, by dochodziło do takich zażyłości. Potem przewodniczący KE podszedł do mnie i zaczął opowiadać o tym, że nie odpowiada mu gra w dobrego i złego policjanta wobec Polski (on miał być tym dobrym, a Timmermans złym). Odparłem, że może to szybko rozwiązać, gdyż Timmermans jest jego pracownikiem. „Jak nie będzie mu pan udzielał pełnomocnictw, to wszystko będzie tak, jak uzgodnił pan z Mateuszem Morawieckim” – stwierdziłem. On się z kolei zaczął tłumaczyć, dlaczego nie wywiązuje się z tych porozumień. Chwilę później Juncker podszedł do premiera Morawieckiego i zaczął go klepać po plecach. Widząc to minister Marek Suski (szef Gabinetu Politycznego Prezesa Rady Ministrów – red.) powiedział poprzez tłumacza: „Naszego premiera się nie klepie”. I tak mocno huknął Junckera w plecy, że aż zadudniło jak w studni. Szef KE machając rękoma poleciał do przodu. Gdyby wcześniej nie wypił, to pewnie by upadł. Na szczęście złapał równowagę. Roześmiał się i odparł: „Jaki fajny polski minister. Chcę mieć z nim zdjęcie”. W ten sposób Jean-Claude Juncker i Marek Suski mają wspólną fotografię, którą obaj się nie chwalą.
Znam oczywiście innych członków Komisji Europejskiej, rozmawiam z nimi na różne tematy dotyczące polityki unijnej, finansowania różnych inwestycji.
Spotykam się też z osobami, które przybywają do Parlamentu Europejskiego. Przyjmowaliśmy na przykład papieża Franciszka, miałem możliwość uczestniczenia w jego powitaniu, zamieniłem z nim kilku słów.
Jak będzie wyglądać europarlament i Komisja Europejska po najbliższych wyborach?
- Nasza frakcja – Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy – jest trzecia pod względem liczebności w Parlamencie Europejskim, ale rośnie w siłę. Wiemy, że nasze ugrupowania mają większe poparcie niż w roku 2014. Kurczy się natomiast poparcie dla tzw. mainstreamu, czyli Europejskiej Partii Ludowej, tam gdzie są PO i PSL, czy dla socjalistów, gdzie jest SLD. Chcemy rozwijać EKR. Pewnych rzeczy nie rozstrzyga się jednak przed, a po wyborach. Hipotetycznie wszystkie sytuacje są możliwe. Co do jednego ugrupowania – Frontu Narodowego Marine Le Pen nie widzę możliwości współpracy, bowiem jest to partia prorosyjska, finansowana przez rosyjskie banki, reprezentująca interesy Federacji Rosyjskiej.
Kto zostanie nowym szefem Komisji Europejskiej?
- Nigdy nie wiadomo. Co prawda w trakcie poprzednich wyborów wykształciła się zasada wyznaczania spitzenkandidaten. Martin Schulz z Jean-Claude Junckerem umówili się, że powołani będą liderzy list. Teraz są to Manfred Weber i Frans Timmermans. Natomiast z EKR-u jest to Jan Zahradil z Czech.
Dlaczego frekwencja w wyborach do PER w Polsce jest taka niska?
- Wciąż nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo ważne są to wybory i jak wiele decyzji zapada na szczeblu unijnym. Ponad 70 procent przepisów obowiązujących w Polsce to przepisy prawa unijnego – bezpośrednio obowiązujące rozporządzenia lub dyrektywy, czyli akty prawa, które mówią, że w określonym czasie państwa członkowskie mają wprowadzić określone rozwiązania. Kiedy potem polski Sejm przyjmuje ustawy, często nawet nie wiemy, że to realizacja wymogów wynikających z prawa unijnego. Powinniśmy więc mieć świadomość tego, jak wiele zależy od naszego członkostwa w UE.
My jako Prawo i Sprawiedliwość mamy 12-punktowy program, w którym mówimy o konieczności budowania Unii w oparciu o wartości, także chrześcijańskie. Chodzi o to, by wszystko budować na solidnym fundamencie. Mówimy także o poszanowaniu rodziny, poruszamy kwestie kontynuacji polityki spójności, wyrównywania dysproporcji regionów, budowy dróg, kolei, lotnisk. Kolejny punkt mówi o wsparciu wspólnej polityki rolnej, dążeniu do zrównania dopłat bezpośrednich. Jesteśmy przeciwni stosowaniu podwójnych standardów… Nie może być tak, że mówi się o rzekomym naruszaniu praworządności w Polsce, a we Francji jest wszystko w porządku, gdy widzimy, co tam się dzieje, że jest to państwo permanentnego stanu wyjątkowego.
Jakie jest pana marzenie?
- Chciałbym, by Polska nadal się dynamicznie rozwijała, by była państwem tak samo rozwiniętym infrastrukturalnie jak zachodnie części Unii Europejskiej, by była państwem nowoczesnym, gdzie ludzie godnie zarabiają. To moja satysfakcja, że mogę w jakimś skromnym zakresie przyczyniać się do budowy pozycji Polski na arenie międzynarodowej.
Dziękuję za rozmowę.
(pb)