Za górami i lasami, za siedmioma dolinami, żyją sobie Zapalniaki i Lesuny. Choć brzmi to bajkowo, to jednak przesadziłem z odległością, bo daleko ich szukać nie trzeba. Mieszkańcy Wierzchlesia, Pisarzowców i Łaźniska Zapalniakami nazywają tych, którzy mieszkają w Knyszewiczach, Sukowiczach, Harkawiczach i Słoji. Zapalniaki zaś wołają na tamtych Lesuny. Wzięło się to od tego, że jedni mieszkają „za paliami”, a drudzy w lesie. No przynajmniej wcześniej tak było, bo dziś las jest i u jednych, i u drugich.
Mimo lasów, internetu, lotów w kosmos i globalizacji, świat Lesunów i Zapalniaków jakoś przetrwał. I z takich to mikroświatów składa się Sokólszczyzna, tworząc swoisty mikrokosmos.
W tym mikrokosmosie istnieje też świat, w którym Eliasz Klimowicz był drugim wcieleniem biblijnego proroka Eliasza i gdzie Nową Jerozolimą, stolicą nowego świata, był Wierszalin. W czasach dawniejszych, gdy ludzie rzadko wychodzili poza granice swoich wsi, tych światów było jeszcze więcej. Mieli własne legendy, własne słowa na różne przedmioty, a za nazwą każdej polany, uroczyska, wzgórza, czy kamienia, kryła się własna historia.
Niezwykłość Sokólszczyzny polega też na tym, że jest najprawdziwszą strefą graniczną i wcale nie chodzi tu o położenie przy granicy polsko-białoruskiej. Hasła „stolica polskiego Orientu” czy „Sokółka – od zawsze wielokulturowa” są jedynie uproszczeniem. Na przestrzeni czasu i ludzkiej percepcji istniało wiele Sokólszczyzn. Jest Sokólszczyzna dzisiejsza - polska i dawna - litewska, a także białoruska i żydowska, tatarska i cygańska. Jest też ta „pa prostu” Tutejsza, a mieszkańcy tych wszystkich Sokólszczyzn patrzą na nasz region przez swój własny pryzmat.
Choć pod względem fizycznym Sokólszczyzna jest przecież jedna i zajmuje określone terytorium, to tak naprawdę kilka jej wersji istnieje na różnych płaszczyznach. Graniczą ze sobą w sposób niematerialny. A jeżeli spojrzeć na nie z góry, widzimy jak się na siebie nakładają i w ten sposób powstaje nasza Sokólszczyzna wielu kultur.
Jak widać, nie jest to granica dzieląca coś na pół. Przypomina raczej centrum Krynek i wiele odchodzących od tego centrum ulic. A to, co jest w środku, to jest właśnie nasza wspólna, mała ojczyzna.
- A dlaczego on napisał „jest”, skoro przecież nie ma już ani żydowskiej Sokólszczyzny, ani tej litewskiej? - zauważyłby jakiś uważny Czytelnik.
I to jest kolejna granica w naszej strefie. Tutaj graniczy przeszłość z teraźniejszością. I nie chodzi mi wcale o pozostałości materialne, jak stare żydowskie kamienice, czy przepis na bigos litewski. Jest to oczywiście istotne, lecz chodzi mi bardziej o to, co niewidoczne. O spuściznę duchową.
Wielu jest też takich, którzy Sokólszczyznę widzą jako „zadupie”, na którym nic się nie dzieje i brak jest perspektyw na przyszłość. Widzą jako „pipidówę”, gdzie mieszkają stale plotkujący ludzie o małomiasteczkowej mentalności. Choć można z tym się spierać i sam często muszę bronić dobrego imienia sokólskiej ziemi, to jest to także jeden z obrazów. Ci ludzie żyją w swojej wersji Sokólszczyzny, choć najchętniej nie chcieliby tu żyć wcale.
To jest obraz najuboższy. Bo nie wystarczy żyć na Sokólszczyźnie. Trzeba też, by Sokólszczyzna żyła w nas. Wtedy ona obdaruje nas tym, co ma najlepsze, a kiedy zaczniemy „widzieć”, a nie tylko „patrzeć”, zobaczymy całe jej bogactwo.
Można zatrzymać się na chwilę, usiąść na przydomowej ławeczce i Sokólszczyznę kontemplować. Ale można ją też przeanalizować, rozłożyć na czynniki pierwsze, rozebrać na części i wziąć pod mikroskop. A kiedy spojrzymy na to z góry, ujrzymy... prawdziwy mikrokosmos. Zobaczymy uniwersum, na które się składa świat Lesunów i Zapalniaków. Świat cudów eucharystycznych i „cerkwi, która wyrosła z ziemi”. Świat katolików, prawosławnych i samozwańczych proroków. Świat, w którym Sokółka jest miastem żydowskim i ten, w którym jest miastem polskim. Taki, w którym Sokólszczyzna jest „zadupiem” leżącym na zachodnim krańcu Wielkiego Księstwa Litewskiego i taki, w którym jest „pipidówą” na wschodnich rubieżach III RP. Zobaczymy świat Tutejszych, którzy wrośli w tę ziemię niczym stojący w parku Dąb Wolności i mimo że mijały wieki i epoki, Tutejszymi pozostali. Świat białoruskich katolików, niemieckich ewangelików i tatarskich muzułmanów. Świat XXI wieku, w którym wciąż czarują szeptuchy.
Mogę wymieniać i wymieniać, lecz wolę, byście sami pobawili się w odkrywców. Tym bardziej, że te niesamowite uniwersum, jest tuż za rogiem...
Edward Horsztyński