Był działaczem katolickim i społecznym. Żołnierzem z wyboru i publicystą. Swoją osobą dodawał barw do wielokulturowego obrazu Sokólszczyzny...
Dominik Aniśko urodził się 7 stycznia 1888 roku w Słojnikach. Skończył szkołę w Janowszczyźnie, a później miejską w Sokółce, jako jedyny ze swojej wsi, gdyż dojeżdżać do szkoły było za daleko, a na wynajęcie pokoju w mieście niewielu było stać. Rodzice Dominika, Jan i Ludwika zajmowali się gospodarką, a że radzili sobie całkiem dobrze, mogli sobie pozwolić na wysłanie najmłodszego dziecka do miejskiej szkoły.
Tak jak większość ówczesnych sokółczan, rodzina Aniśków należała do posługujących się językiem prostym, nie posiadających tożsamości narodowej, tzw. tutejszych. Jak sam Aniśko to wspominał, „katolików nazywali „polskimi”, a prawosławnych „ruskimi”. Ale w szkole ta terminologia była niewystarczająca. Nawet na geografii my widzieli, że na świecie żyje mnóstwo narodów. A do jakiego ja należę? Do polskiego chyba nie? Bo przecież nasz język jest inny!”.
Przełomowym momentem jego życia było odkrycie w grodzieńskiej księgarni książki „Biełaruskaja dudka”, którą od razu kupił. Przedmowa do niej upewniła go, że jednak jest Białorusinem.
Po skończeniu szkoły połowę roku spędzał zwykle na pomaganiu na rodzinnej gospodarce, a drugą połowę na dawaniu korepetycji dzieciom z Sokółki.
Lubił czytać opowiadania wojenne, ale ostateczną decyzję o zostaniu żołnierzem podjął pod wpływem „Trylogii” Sienkiewicza. Zdał egzamin do Suworowskiego Pułku Kadetów w Warszawie, a jesienią 1907 roku zaczął służbę w 102 Piechotnym Pułku stacjonującym w Grodnie. Służbę zakończył dwa lata później. Następnie przez jakiś czas pracował w hotelu w Wilnie, a później wrócił do Słojnik. Wtedy też zaczął pisać pierwsze teksty do katolickiego tygodnika „Bielarus".
W 1914 roku wybuchła Wielka Wojna, dziś nazywana pierwszą światową i Dominik Aniśko został powołany do carskiego wojska. Służył na froncie, a w 1915 roku skierowano go do szkoły podporuczników w Kijowie. Po jej ukończeniu został wysłany do oddziałów rezerwowych. W Rosji zaskoczył go wybuch rewolucji bolszewickiej. W 1917 roku znajdował się w samym jej centrum, w Piotrogrodzie, ówczesnej stolicy. Po zwolnieniu z rozpadającej się carskiej armii, skierował się do okupowanego przez Niemców Mińska. Stamtąd mógł spokojnie wrócić do domu...
Skończyła się jedna wojna, a zaczęła następna. W 1920 roku znów został powołany, lecz tym razem do Wojska Polskiego. Najpierw skierowano go do szkoły podchorążych w Bydgoszczy, a następnie na front w okolicy Lwowa.
Po wojnie polsko-bolszewickiej służył w saperach, a następnie w batalionie celnym w Augustowie. W 1923 roku został przeniesiony do rezerwy.
Lata 20-te XX wieku były dla Białorusinów okresem narodowego odrodzenia. Aniśko pragnął, by temu odrodzeniu nadać kierunek chrześcijański. Wielu się z nim zgadzało, co w sumie nie dziwi, patrząc, że bardzo aktywnie działali wtedy katoliccy księża, w tym wielu z Sokólszczyzny (czytaj tekst Białoruscy księża na przedwojennej Sokólszczyźnie).
W okresie międzywojennym Dominik Aniśko pisywał do „Chryścijańskaj dumki” i innych gazet o profilu katolickim. Niektóre jego najlepsze teksty, jak „Usio u miłaści/Wszystko w miłości” i „Da bielaruskaha narodu/Do białoruskiego narodu”, został wydane w formie broszur.
Gdy wybuchła II wojna światowa, Aniśko, jako oficer rezerwy, znów został powołany do wojska, a jego oddział skierowany do Wilna.
Obrona pięknego miasta była czysto symboliczna, a sporo oddziałów, tak jak batalion Dominika Aniśko jeszcze przed nadejściem Armii Czerwonej dostał rozkaz wycofania się do Republiki Litewskiej. Tam żołnierze zostali internowani. Mimo trwających całe międzywojnie antypolskich nastrojów, Litwini ze współczuciem odnosili się do znajdujących się w ich kraju żołnierzy Wojska Polskiego. Niestety, Armia Czerwona wkroczyła i do państw bałtyckich, a Dominik Aniśko znalazł się w obozie dla polskich oficerów w Kozielsku. Jednak nie wszyscy jeńcy zostali później zamordowani w Katyniu. Aniśko miał to szczęście, że znalazł się w grupie, która była później przeniesiona do obozu w Gruzowcu, w wołgogradzkiej guberni.
Znajdował się tam do czasu umowy między ZSRR a polskim rządem na Uchodźstwie, zwaną paktem Sikorski-Majski. Po zwolnieniu z obozu, razem z innymi jeńcami dołączył do armii Andersa. Szlak wojska wiódł przez Persję, Palestynę i Egipt.
Sporo czasu spędził w Jerozolimie, co bardzo go radowało, gdyż nigdy nie sądził, że będzie mu dane zobaczyć Ziemię Świętą. W Jerozolimie pomagał też tworzyć i wydawać polskie pismo „Tygodnik katolicki”.
Do 1947 roku przebywał w Egipcie, z którego udał się do Londynu. Tam zamieszkał w Białoruskim Domu i regularnie pisał dla czasopisma „Bożym szliaham/Bożym szlakiem”. Wydał też kilka broszur po polsku, jak np. „Jak żyć?”, czy kontemplujące istotę Boga jak „Wszystko świadczy o Nim”, czy „Pod berło Chrystusa Króla”.
Zmarł 28 grudnia 1971 roku na ostre zapalenie oskrzeli.
Ci, którzy go znali, czy to w kraju, czy to na emigracji, zapamiętali go jako osobę skromną, delikatną, o dobrodusznych oczach i łagodnym uśmiechu. Ten cichy człowiek w środku był jednak jak burza, a swoją siłę i energię czerpał z najczystszej krynicy – wiary w Boga.
Choć będąc na emigracji sam często cierpiał biedę, stale wysyłał paczki z lekami, żywnością i pieniędzmi dla rodziny i przyjaciół z Sokólszczyzny.
Na koniec chciałbym przekazać słowa, które zostawił nam, potomnym, i które równie dobrze mogą być jego testamentem:
Bracia! My wszyscy, bracia, jesteśmy w wielkiej ciężkiej podróży.
Wszyscy idziemy ścieżkami swojego życia.
My tu jesteśmy tylko gośćmi: wczoraj się spotkaliśmy, a jutro już żegnamy. Po cóż więc mamy się bić, kłócić? Po cóż my jeszcze, jedni drugim, nogi podstawiamy na życiowych ścieżkach?
Trzeba nam wreszcie przyjąć cnotę miłości bliźniego, cnotę, której uczy nas Jezus Chrystus. Trzeba, żeby miłość zawładnęła wszystkimi naszymi myślami, całą naszą istotą, wszystkimi naszymi sprawami i czynami i wszystkimi intencjami.
Dość łez!
Dość krwi!
Miłość braterska, miłość czysta, miłość światła i jasna, niech świeci nad nami! Bo już XX wiek na świecie!
(Chryścijańskaja Dumka, Nr 8/1928; tłumaczenie własne.)
Wiek mamy już XXI, ale słowa te są ponadczasowe.
Pokój jego duszy.
Edward Horsztyński