Jakiś czas temu skacząc po kanałach, trafiłem przypadkiem na „Pana Tadeusza”. Im dłużej wpatrywałem się w ekran, tym większy wzbierał we mnie sentyment i tęsknota za Ojczyzną utraconą.
„Litwo! Ojczyzno moja! Ty jesteś jak zdrowie, Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, Kto cię stracił...”. I znów poczułem się jak Mickiewicz na wygnaniu. Tyle że jego od Litwy oddzielały kilometry, a mnie... czas.
Litwo! Ojczyzno moja... Tych słów każde dziecko w Polsce uczy się na pamięć, lecz niemal żadne nie rozumie. Dorośli bardzo często też zresztą nie, lecz ja jako potomek litewskiej szlachty odbieram to jak najbardziej dosłownie. Tylko gdzie teraz szukać tej Litwy? Dzisiejsza Republika Litewska ze swoim antypolonizmem i negacją wspólnej historii to już nie to samo. Białoruś? Po odzyskaniu niepodległości mianowała się spadkobiercą Wielkiego Księstwa Litewskiego, lecz potem przyszedł Łukaszenka, a Pogoń wylądowała na śmietniku. Jej miejsce zajęła „kapusta” oraz radziecka tradycja i historia.
A jednak kawałek dawnej Litwy ocalał. Tutaj, na Podlasiu. Na Sokólszczyźnie i Białostocczyźnie. Ocalał wraz z językiem białoruskim, dawniej nazywanym litewskim, z językiem polskim, z kresowym zaciąganiem; z litewskimi Tatarami, obecnie nazywanymi polskimi, z kutią na wigilijnym stole i z Pogonią w herbie Białegostoku. I przede wszystkim z ludźmi, którzy zachowując dawne tradycje, czują się polskimi Litwinami bądź białoruskimi Lićwinami – jak to nazywają nas mieszkańcy południowego Podlasia.
Mam też szczęście czasem posmakować dawnej Litwy, gdy ojciec zrobi bigos litewski, pasztet litewski, chłodnik litewski, wędzoną szynkę czy kiełbasę po litewsku, oraz nalewki i wina według starych, kresowych przepisów. Przez to czuję jeszcze większą nostalgię, ale jestem wdzięczny, że choć tyle dobry Bóg nam zostawił. I niech to trwa.
Edward Horsztyński