W drodze na Grabarkę, dzień cztwarty. Wstając rano nie sądziłem, że to będzie najprzyjemniejszy jak dotąd etap.
O 7 zbieramy się w cerkwi na Św. Liturgii. Prawie wszyscy przystępują do sakramentów spowiedzi i Eucharystii. – Bardzo się cieszę, że tak licznie przystąpiliście do tych sakramentów – mówi w okolicznościowym kazaniu ks. Marek Kozłowski. – Każdy z was idzie w jakiejś intencji. Prosicie Boga o łaskę. W chwili przyjęcia Eucharystii stajecie się świętością i w szczególny sposób z Bogiem się łączycie. Jestem przekonany, że on wysłucha waszych próśb.
Podchodzę do pana Ignacego z Sokółki, osoby cieszącej się wśród pielgrzymów ogromnym szacunkiem i autorytetem. Nikt, kogo pytałem nie potrafił odpowiedzieć, która to już z kolei pielgrzymka pana Ignacego. Zresztą, on sam też ma z tym problem. - Tak naprawdę już nie pamiętam, który raz idę – mówi. Będzie coś koło 17, w tym raz rowerem – uśmiecha się. – Moja mama kiedyś chodziła, razem z panią Leszczyńską i panią Borysową – wspomina. - Gdy mama zachorowała i mimo wszystko koniecznie chciała iść, przekonałem ją, by jednak została w domu i że ja pójdę za nią. Tak to się właśnie zaczęło. Teraz już nie wyobrażam sobie, że pewnego roku mógłbym nie pójść. To jest coś pięknego. Niespotykana i niepowtarzalna duchowa atmosfera. Nie da się tego z niczym porównać. Zmęczenie, owszem, jest, ale gdy po kilku dniach marszu docierasz na Świętą Górę, czujesz jakby cię jakieś niewidzialne skrzydła niosły – dodaje. – W tym roku idę w intencji mojej nowonarodzonej wnuczki Niny. W sobotę będzie miała cztery tygodnie. Poza tym idę też dla syna, który za kilka miesięcy bierze ślub. Ma bardzo fajną dziewczynę. Chciałbym, by im się w życiu ułożyło.
Kwadrans po 9 wyruszamy w kierunku Bernadzkiego Mostu i dalej trasą na południowy zachód. Idziemy malowniczą drogą przez las. Osłonięci przed słońcem piękną soczystą zielenią. Krzyż, który znowu niosę wydaje się być lżejszy niż poprzednio. – O tak to ja bym mogła iść całą drogę – komentuje idąca za mną starsza pani.
W samo południe docieramy do Borysówki. Wita nas ks. Jerzy Kos i zaprasza na obiad. – Sam Jezu Chryste pobłogosław pokarm spożywającym go sługom Twoim, albowiem święte jest imię Twoje Ojca i Syna i Ducha Świętego, teraz i zawsze i na wieki wieków amen – błogosławi przygotowany posiłek ks. Marek. Mamy półtorej godziny wolnego i sporo sił, a na placu, na którym się zatrzymaliśmy jest bardzo przyzwoite boisko do siatkówki. Z dodania tych czynników wynik mógł być tylko jeden – mecz. Przy tak entuzjastycznym dopingu wynik nie miał większego znaczenia. Warto tylko zdradzić, iż młodość wygrała z doświadczeniem.
O 13.30 zbieramy się w dalszą drogę. Zgodnie z planem idziemy w kierunku Wasilkowa. Ok. 2 km. przed Kotówką przyjeżdża do nas ks. Włodzimierz Misiejuk. Robimy krótki postój. Ks. Włodzimierz podchodzi praktycznie do każdego, pyta o zdrowie, o to jak się idzie. To i tak był najprzyjemniejszy jak dotąd etap, ale wizyta naszego proboszcza była dodatkowym pozytywnym impulsem.
Ruszamy dalej. Po blisko dwóch godzinach marszu docieramy do Nowoberezowa. Na skraju wsi wita nas ks. Jan Kazimiruk w otoczeniu miejscowych parafian. W uroczystej procesji idziemy w kierunku cerkwi. Po modlitwie zostajemy zaproszeni na poczęstunek. Korzystając z półgodzinnego odpoczynku na pięknym przycerkiewnym placu, ks. Justyn proponuje drugą odsłonę „100 pytań do”. – Czy możliwa jest modlitwa 24 godziny na dobę, 365 dni w roku – czyta z jednej z kartek. – Tak – odpowiada. Jeśli to co robimy, robimy na chwałę Bożą to jest to nasza modlitwa. Pamiętajcie o tym, bo tylko takie czyny mają sens – poucza. – Jak wygląda piekło – odczytuje kolejne pytanie. – Nie wiem, nie byłem tam. Ale wiem, jak piekło wytłumaczyć – dodaje. – W najprostszy sposób. Piekło to brak Boga. Na twarzach słuchających go pielgrzymów widać zrozumienie.
Do końca etapu pozostało 7 km, więc kilka minut przed 18 ruszamy w dalszą drogę. Półtorej godziny później zatrzymujemy się w Jagodnikach. Modlitwy przy przydrożnych krzyżach oświetlonych pięknym zachodzącym słońcem były zwieńczeniem tego przyjemnego dnia. Mimo obaw o miejsca noclegowe, ostatecznie wszyscy znaleźli dach nad głową. Dziś po prostu wszystko musiało się udać. Oby jutro też tak było.
Adam Matyszczyk
W drodze na Grabarkę, dzień czwarty: