Po dziesięciu miesiącach tego roku jesteśmy na lekkim plusie. Szpital na bieżąco spłaca swoje zobowiązania - mówi Jan Chodziutko, dyrektor SP ZOZ w Dąbrowie Białostockiej.
Skąd wziął się pomysł, by wziąć udział w konkursie na dyrektora szpitala?
- Pochodzę z Dąbrowy Białostockiej, tutaj się urodziłem, zresztą w tym szpitalu. Tutaj są moje korzenie, mam tu rodzinę. Mieszkają tu moje trzy siostry i brat. Nie miałem stałego zajęcia, a jednocześnie mogłem się pochwalić sporym doświadczeniem, bowiem pracowałem jako wójt, byłem też urzędnikiem w Ministerstwie Środowiska oraz w Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Dlatego gdy przeczytałem ogłoszenie o konkursie, postanowiłem wystartować.
O co pytała komisja?
- O zasadnicze sprawy związane z prowadzeniem SP ZOZ-u. Przed przystąpieniem do konkursu mogłem uzyskać informacje na temat szpitala. Pytania były m.in. o moje przewidywania dotyczące funkcjonowania placówki.
Jaka jest obecnie sytuacja szpitala?
- Jest szansa na utrzymanie tego wszystkiego, co mamy w tej chwili. Po dziesięciu miesiącach tego roku jesteśmy na lekkim plusie. Szpital na bieżąco spłaca swoje zobowiązania. Niedawno zamontowano nam nowy agregat prądotwórczy za 200 tysięcy złotych. Mamy na to pieniądze. Zaległości szpital nie ma zarówno wobec pracowników, jak i kontrahentów.
Czy zdaje pan sobie sprawę, że jest pan szefem jednego z największych zakładów pracy w Dąbrowie Białostockiej? Czy czuje się pan odpowiedzialny za swoich pracowników?
- Tak. Przychodząc tutaj miałem tą świadomość, że biorę za nich odpowiedzialność. Mamy prawie 120 osób zatrudnionych na umowę o pracę. W rzeczywistości pracowników jest dużo więcej, dochodzą bowiem umowy zlecenia, czy kontrakty lekarzy. Z mojego dotychczasowego rozeznania wynika, że najbardziej doskwiera nam brak medyków-specjalistów.
Ciężko ich tu ściągnąć?
- Jesteśmy dość daleko od Białegostoku. Dojazd 70 km wiąże się z kosztami. Lekarze mają bliżej do Sokółki. Tymczasem potrzebujemy chociażby pediatry dla POZ.
Jakie są największe potrzeby szpitala?
- Dostosowanie do wymogów określonych w rozporządzeniu Ministra Zdrowia. Zgodnie z tymi zapisami, na każdym oddziale powinna być na przykład odpowiednia wykładzina czy łóżka... Mówi się o tym od 2012 roku. Z informacji nieoficjalnych wynika, że zmiany te należałoby wprowadzić do 2017 roku. Potrzebujemy na to około 300 tysięcy złotych. Wsparcie obiecał nam powiat sokólski.
W Suchowoli - gdzie miał powstać ZOL - przygotowujemy się do uruchomienia ośrodka wsparcia dla osób z problemami psychicznymi. My wykonaliśmy projekt, ale dalsze prace należą już do powiatu sokólskiego. On też będzie ten ośrodek prowadził.
Czy pana zdaniem można byłoby rozwinąć działalność ZOZ-u w Dąbrowie?
- Na dzień dzisiejszy jesteśmy w stanie utrzymać oddział wewnętrzny i ZOL-u. Nie ma możliwości lokalowych, aby na przykład powiększyć ZOL. Sprzedano budynki w centrum miasta, a przychodnie, które się tam znajdowały przeniesiono do szpitala.
Jaka jest Dąbrowa Białostocka? Pan wrócił do niej po latach...
- Stara. Miasto się starzeje. Przez lata mieszkałem na wsi w województwie mazowieckim, pomiędzy Mławą a Ciechanowem i tam dzieje się to samo. Młodzież dzisiaj szuka pracy w większych ośrodkach. Wyprowadziłem się z Dąbrowy Białostockiej w 1982 roku, gdy poszedłem na studia. Od tamtego czasu miasto się nie rozwinęło, a zestarzało. I chyba nie ma mądrego, by ten trend odwrócić.
Przeprowadził się pan na stałe do Dąbrowy?
- Tak, mieszkam tutaj, na razie sam. Wynająłem mieszkanie w bloku. Syn studiuje w Warszawie. Córka z kolei jest w Białymstoku. Żona pracuje w starostwie w Mławie. Może uda się, że małżonka przeprowadzi się tutaj. Gdy przejeżdżała do Dąbrowy w latach 80-tych mówiła, że chciałaby na starość sprowadzić się w te tereny, bo dużo lepsi są tu ludzie.
A czy rzeczywiście tak jest?
- Oczywiście.
Dziękuję za rozmowę.
Notował: (is)