Kolejna nieprawdziwa historia, która bez żadnej weryfikacji stała się bazą histerii medialnej. Tym razem aktywiści nagłośnili plotkę o rzekomo zagubionym dziecku. Za dowód posłużyło... zdjęcie dziecięcego buta, które cudzoziemcy pokazali aktywistom - napisał na Twitterze Stanisław Żaryn, rzecznik ministra koordynatora służb specjalnych. Do sprawy odniosła się Straż Graniczna.
„Dziś po informacji przekazanej przez aktywistów do biura RPO, przez kilka godzin przeszukiwano teren z lądu i z powierza. Nie ujawniono żadnych dzieci na odcinku ochranianym przez placówkę SG w Nowym Dworze ani na pozostałych" - wyjaśnili strażnicy.
Nie ujawniono żadnych dzieci na odcinku ochranianym przez placówkę SG w Nowym Dworze ani na pozostalych. W nocy granica,a zwłaszcza odcinki gdzie były próby jej nielegalnego przekroczenia, były patrolowane i z lądu i z powietrza, z użyciem systemów noktowizji i termowizji.2/2
— Straż Graniczna (@Straz_Graniczna) December 7, 2021
Sprawę opisał dziś portal bialystok. wyborcza.pl.
„Eileen jest ubrana w czerwoną kurteczkę. Nie wiadomo, gdzie się teraz znajduje. W nocy z poniedziałku na wtorek (7 grudnia) była widziana w okolicy Nowego Dworu. Jej rodzice zostali wyrzuceni przez Straż Graniczną na Białoruś, dziecko zostało po polskiej stronie. Temperatura w nocy spadła znacznie poniżej zera, na dziś zapowiadane jest minus 11 stopni" - czytamy na stronie. Autor tekstu powołuje się na informacje aktywistów z Grupy Granica.
Tymczasem „Dziennik Gazeta Prawna" zamieścił dwa dni temu rozmowę z funkcjonariuszem SG pełniącym służbę w zamkniętym ośrodku dla migrantów na Podlasiu.
„Owszem, są osoby, które miały pecha, zostały porzucone przez przemytników albo się zgubiły, przez co się długo błąkały. Ale to nie jest standard. Większość migrantów po przylocie do Mińska została odebrana z hotelu przez przemytników i przeprowadzona przez granicę. Po naszej stronie albo mieli szczęście i zostali przechwyceni przez przemytników, albo nie mieli i zostali wyłapani przez strażników. W lesie spędzili zwykle dzień, dwa. Mało jest takich, którzy tułali się tygodniami" - powiedział funkcjonariusz.
„Skąd ta pewność?" - zapytała dziennikarka.
„Sprawdzamy ich telefony. Są w nich zdjęcia z samolotów, z hotelu w Mińsku, zdarzały się nawet zdjęcia przemytników i ich samochodów. (...) Zdjęcia mają znaczniki czasowe. Na ich podstawie można ustalić, kiedy ci ludzie zostali odebrani z hotelu, kiedy przeszli przez granicę itd. Nagle się okazuje, że w lesie przebywali sześć godzin, choć twierdzą, że się błąkają od tygodnia" - wyjaśnił strażnik graniczny.
(pb)