Miejskość Sokółki tworzyła się tak naprawdę w latach 70-tych, gdy setki autobusów dowoziły robotników do Stolbudu, kursując po wsiach wzdłuż granicy, gdy pięły się ku górze bloki na Osiedlu Centrum.
Wystarczy spojrzeć na dane statystyczne. Liczba ludności Sokółki po II wojnie światowej nie sięgała nawet 5 tysięcy. Było to senne miasteczko z zachodnich kresów Wielkiego Księstwa Litewskiego czy dawnego carskiego imperium, gdzie wzdłuż głównego traktu cisnęły się obok siebie drewniane chanajki pamiętające jeszcze XIX wiek. W ciągu kolejnych 20 lat obywateli - owszem - przybywało, choć bez specjalnych fajerwerków. Prawdziwe zmiany nadeszły za Gierka.
Najpierw powstały Stolbud i Spomasz. Ręce do pracy były niezbędne. Robotników dowożono tam z całego powiatu, a nawet z jeszcze dalszych okolic - od Krynek, po Lipsk. I nie byli to miastowi, bo niby z jakiego miasta mieli pochodzić? Sokółka dawała zaś awans społeczny. Gdy Stolbud postawił kotłownię, okazało się, że w mieście można budować bloki, bo było je po prostu czym ogrzać zimą. Tym sposobem do nobilitacji społecznej doszła też ciepła woda w kranie i kaloryfery, a nie piec kaflowy przy ścianie. W ciągu zaledwie dekady miasto spęczniało o 10 tysięcy osób.
Nowi przybysze nie przybyli tu znikąd. Byli mieszkańcami pobliskich wsi.
Gdyby sięgnąć głębiej, to w dawnej Rzeczypospolitej - tej przedrozbiorowej zwłaszcza - nie było tradycji miejskości. Ona w żaden sposób nie nobilitowała. Z miejskich zajęć utrzymywali się głównie Żydzi i Niemcy. Polacy - jeśli nawet uchodzili za łyków - to i tak żyli z uprawy ziemi. Tak zresztą było też w międzywojniu. Każdy szanujący się gospodarz, mimo że mieszkał przy Białostockiej czy Grodzieńskiej - musiał mieć swoje własne hektary, konia, furmankę, parobka i krowy. De facto był więc wieśniakiem, choć miejskim.
Czy więc bycie "mieszczaninem" w pierwszym, góra drugim pokoleniu, jest czymś gorszym?
Kiedyś zdarzyło mi się rozmawiać z rezolutnym mieszkańcem jednego z miast w powiecie sokólskim. "U nas nie patrzą na to, czy ktoś jest prawosławny, czy katolik, ale czy to dobry człowiek, czy drań" - wygłosił sentencję ów mędrzec.
Jeżeli więc ktoś demoluje Bogu ducha winny pomnik żeglarzy na Zielonym Osiedlu, czy łamie tylko co nasadzone drzewka przy świeżo odnowionej ulicy, można go śmiało uznać za mentalnego wieśniaka, choćby nawet jego przodkowie mieszkali w miejskiej przestrzeni od wieków.
A swoją drogą ciekawe być może zerknięcie do spisów dawnych mieszczan, ot choćby do tego, zamieszczonego czas jakiś temu na tym portalu: Spis mieszkańców Sokółki z 1831 roku [FOTO]. Albo sięgnięcie do archiwalnego tekstu z "Gazety Współczesnej" (znaleźć go można na sokolka.home.pl). Cóż można tam przeczytać? "Że aż 90 procent z 19 420 dzisiejszych sokółczan wywodzi się ze wsi".
W ciągu kilku ostatnich lat mieszkańców miasta ubyło. Cóż, młodych ciągnie do miast. Zdecydowanie większych.
(ignis)