Osią książki jest historia mojej babci Nadzi z Knyszewicz. Sokólszczyzna i sama Sokółka jest tu bardzo mocno obecna. Wywodzę się stąd, jestem bardzo mocno związana z regionem i ludźmi. Dostałam od tutejszych mieszkańców wiele wspaniałych, szczerych historii. Z tego terenu znalazłam też trochę dokumentów z lat bieżeństwa, które były ważne dla powstawania książki - mówi Aneta Prymaka-Oniszk, autorka książki „Bieżeństwo 1915. Zapomniani uchodźcy”.
„Bieżeństwo 1915. Zapomniani uchodźcy” - tak brzmi tytuł książki, która miała swoją premierę 21 września. Jej autorka Aneta Prymaka-Oniszk, choć na stałe mieszka w Warszawie, to pochodzi z Sokólszczyzny, a konkretnie – z Knyszewicz. Tematem bieżeństwa zajmuje się od dawna i od lat zbiera wspomnienia sprzed stu lat. Niektóre z nich można przeczytać na prowadzonej przez nią stronie www.biezenstwo.pl.
Z Anetą Prymaką-Oniszk rozmawia Edward Horsztyński.
Zanim przejdziemy do książki, chciałbym spytać o początki pani zainteresowań bieżeństwem. Bo przecież przez lata był to temat zapomniany, a na Sokólszczyźnie niemal w ogóle nieznany, choć sporo sokółczan w bieżeństwo się udało. Musiało też być ciężko odkrywać tę historię na nowo, biorąc pod uwagę, że prawie wszystkich, którzy mogli o tym opowiedzieć, już nie ma wśród nas?
Aneta Prymaka-Oniszk: Temat nie był zapomniany. On raczej był nieobecny w przestrzeni publicznej. W rodzinach, na wsiach przez lata temat był bardzo żywy, opowiadano sobie niesamowite rzeczy. Oczywiście z czasem coraz mniej, bo bieżeńcy odchodzili, coraz mniej było tych, co mogli opowiadać. Ogromna cześć mieszkańców Sokólszczyzny, zwłaszcza tej wschodniej, o bieżeństwie słyszało i całkiem sporo wie, czuje, że to ważny temat. Wielokrotnie przekonywałam się o tym podczas zbierania materiałów.
Za to do niedawna temat nie istniał w przestrzeni publicznej. Nie uczono o nim w szkole, nie wspominano w opracowaniach o historii regionu, nie było słowa w muzeach regionalnych, przecież to wydarzenia wstrząsnęło wtedy całym tym regionem.
Ten rozdźwięk między pamięcią rodzinną i oficjalną od dłuższego czasu mnie interesował. Bo czułam, że to ważne wydarzenie, ogromnie emocjonujący wnuki i prawnuki bieżeńców. Chciałam zrozumieć, dlaczego oficjalnie on nie istnieje? Co o nas ta publiczna niepamięć mówi?
Oczywiście, gdy zdecydowałam się tym zająć, bardzo ważna jest moja osobista historia - większość mojej rodziny była w bieżeństwie. Jako dziecko słuchałam opowieści babci-bieżenki. Gdy miałam 7 lat, babcia umarła, opowieść umilkła. Ale jakoś nie mogłam zapomnieć tych historii. Właściwie urywków historii - pamiętałam je tak, jak mogło zapamiętać dziecko. W końcu musiałam się nimi zająć. A jak już zaczęłam czytać, zbierać opowieści, okazało się, że temat jest jeszcze bardziej fascynujący, niż mi się wydawało
Czy to właśnie przez to, że nie był to temat omawiany w szkołach - czy publicznie, to co opowiadali bieżeńcy swoim wnukom, czy nawet prawnukom - było bardzo często dla ich potomków kompletnie niezrozumiałe? Na przykład okres bieżeństwa z I wojny światowej mylił się słuchaczom z zsyłkami na Syberię podczas II wojny światowej?
- Ze zsyłkami na Syberię się nie mylił – to zupełnie inna historia. Ale rzeczywiście trudno było to umiejscowić w historii. Zwłaszcza, że słuchało się ludzie starszych, najczęściej gdy rozmawiają między sobą, bez wprowadzania tła historycznego. Nie było to potrzebne, bo inni też to przeżyli. Poza tym pamiętajmy, kim byli bieżeńcy – chłopami z początku XX wieku, jeszcze ludźmi zanurzonymi w chłopskiej kulturze tradycyjnej. Tam nie zadawało się pytań, które nam dziś cisną się na usta: dlaczego pojechali, czy mogli postąpić inaczej, co by się stało, gdyby nie pojechali? W książce jest wspomnienie pewnego 40-latka, który dopytywał po swojomu (to okolice Bielska) babcię, po co pojechali do tej Rosji. Ona wzruszała ramionami i czasem dodawała: bo wsie jechali... Tę historię może trudno mi było do końca zrozumieć, ale czułam zawarte w niej emocje, ich siłę. I to jeszcze bardziej fascynowało.
A jak wiele historii bieżeńców z Sokólszczyzny znajduje się w pani książce?
Osią książki jest historia mojej babci Nadzi z Knyszewicz. Sokólszczyzna i sama Sokółka jest tu bardzo mocno obecna. Wywodzę się stąd, jestem bardzo mocno związana z regionem i ludźmi. Dostałam od tutejszych mieszkańców wiele wspaniałych, szczerych historii. Z tego terenu znalazłam też trochę dokumentów z lat bieżeństwa, które były ważne dla powstawania książki.
Sokólszczyzny i mieszkańców tych terenów jest więc w moim reportażu sporo. Poza tym - bohaterami książki są bieżeńcy jako społeczności, a ich los był podobny, niezależnie od tego, skąd pochodzili. Mieszkaniec Sokólszczyzny będzie się więc mógł wiele dowiedzieć o losie swoich przodków także czytając historie kogoś spod Bielska, Gródka, Włodawy, albo Łomży.
Istnieje takie przeświadczenie, że w bieżeństwo szła wyłącznie ludność prawosławna. A jednak dotknęło to przecież Sokólszczyznę, składającą się w większej mierze z katolików. Czy wśród naszych bieżeńców wyznanie nie miało znaczenia, czy jednak więcej było prawosławnych? A co z sokólskimi Tatarami i Żydami?
To przeświadczenie jest trochę prawdziwe, trochę nieprawdziwe. W bieżeństwo pojechali chłopi z terenów na wschód od Wisły, z których wycofywała się armia rosyjska. A więc wśród bieżeńców byli i chłopi spod Ostrołęki, Siedlec, Lublina, Suwałk. Wojskowi podjęli decyzje o oczyszczeniu opuszczanych ziem z tzw. zasobów ludzkich, a więc potencjalnych rekrutów. Wyganiali wsie i kazali im jechać na wschód. Zresztą i bez tego ludzie panicznie bali się wojny. Opowiadali sobie o „Giermańcu”, który „babom będzie obcinał cycki”. Często ludzie uciekali w przerażeniu, zanim wygnali ich kozacy. Zanim front doszedł na Białostocczyznę (wtedy była to gubernia grodzieńska) i Chełmszczyznę, drogi na wschód już były zatarasowane tysiącami uchodźców. Ale dopiero tu bieżeństwo przyjęło dramatyczne rozmiary.
Duży wpływ miała tu panika, jaką wywoływał nadchodzący front i tabuny uchodźców, które opowiadały przerażające rzeczy. Nie bez znaczenia była też zachęta do wyjazdu, jaką słyszeli - w myśl wymagań władzy - ludzie w cerkwiach. Niektórzy księża katoliccy też nawoływali do wyjazdu, choć częściej namawiali do schowania się na czas przejścia frontu i do pozostania. Ale to dość złożona sprawa, poświęcam jej dużo miejsca w książce. Staram się patrzeć z perspektywy ówczesnych ludzi, którzy byli przerażeni i nie wiedzieli, co się zdarzy. Zrozumieć ich emocje, bo to one były często decydujące.
Ciekawe są np. postawu ludzi ze wsi mieszanych na Sokólszczyźnie. I podział tu nie zawsze przebiegał zgodnie z wyznaniem. Na przykład w mieszanych Suchyniczach spora część prawosławnych została, a katolików - pojechała.
Jeśli chodzi o Tatarów to spora ich część tez pojechała. Miałam szczęście rozmawiać z imamem Stefanem Jasińskim, który umarł w ubiegłym roku w wieku 104 lat. Jego cała rodzina z Malawicz Górnych pojechała i przeżyła to, co było udziałem większości bieżeńców.
Jeśli chodzi o Żydów - ich do wyjazdu nikt specjalnie nie zachęcał. Poza tym, oni mieszkali w miastach, nie mieli koni, którymi mogliby udać się w bieżeństwo. Ich czasem wysiedlano w głąb Rosji, wcześniej, już w 1914 – w armii rosyjskiej uznawano ich za element niepewny, z którego należy oczyścić przyfrontowe tereny, a do takich należała Sokólszczyzna. Są na przykład relacje, że na długo przed bieżeństwem wysiedlono na wschód Żydów z Nowego Dworu. Ci, którym udało się pozostać, w 1915 w większości nigdzie nie pojechali
Pani rodzinna wieś - Knyszewicze - w 1915 roku niemal całkowicie opustoszała. Jakie jeszcze miejscowości powiatu sokólskiego zostały w takim, bądź podobnym stopniu opuszczone?
Sporo. Z mojej okolicy: Knyszewicze, Harkawicze, Pierożki częściowo się schowały i części ludzi udało się nie pojechać, Wierzchlesie się podzieliło... Generalnie wsie na wschód od Sokółki, na północ, w okolicach Dąbrowy... Bardziej te prawosławne, choć słyszałam opowieści o rodzinach ze wsi całkowicie katolickich, jak np. Puciłki, które też pojechały.
Jak długo trwały prace nad pani książką i jak długo trwała droga od pomysłu do realizacji?
Pomysł, a właściwie potrzeba, by się tym zająć, istniała od dawna. Czasem się uciszał, ale powracał. W końcu cztery lata temu udało mi się tym zająć. Choć powszechnie się sądzi, że nie ma materiałów o bieżeństwie, to znalazłam ich bardzo dużo, czasem nie wprost o bieżeństwie, ale rzucające na nie ciekawe światło, dawały ciekawą perspektywę.
Mnie zależało też na relacjach spisywanych możliwie na gorąco, by móc oddzielić mity, które przez 100 lat narosły, od tego, jak to bieżeństwo naprawdę wyglądało. No i to się udało.
Dziękuję za rozmowę.
O bieżeństwie pisaliśmy w tekstach: Ich wspólna droga. Bieżeństwo na Sokólszczyźnie oraz Wracali z bieżeństwa i musieli zaczynać swoje życie od nowa [FOTO].