We wrześniu 1944 roku front był jeszcze na terenie naszego województwa (za Augustowem), a dzieci i młodzież rozpoczęła naukę w szkole. Zapisano mnie do drugiej klasy. Publikujemy wspomnienia mieszkańca Sokółki z lat 40-tych XX wieku.
Naszą wychowawczynią została pani Irena Skopczyńska. Nauka odbywała się w byłym budynku sądu przy ul. Kościelnej. Budynek szkoły przy ul. Grodzieńskiej był w tym czasie odnawiany, ponieważ w czasie okupacji pełnił funkcję szpitala polowego. Za ławki służyły nam poustawiane na sztorc poniemieckie, skrzyniowe wieszaki. Nie było zeszytów, ani książek. Podręczniki sprzed 1939 roku mieli tylko nieliczni uczniowie. Lekcje odrabialiśmy w różnych "zeszytach". Były to notesy, poniemieckie formularze, druki, itp. Mój brat zdobył gdzieś ogromną księgę buchalteryjną formatu A4, którą przepołowił i w ten sposób przygotował dwa grube „zeszyty”. W takich warunkach odbywały się lekcje aż do momentu zakończenia remontu szkoły przy ul. Grodzieńskiej. W domu warunki materialne również były bardzo ciężkie. Rano na śniadanie musiała wystarczyć miska nieokraszonych ziemniaków. Brakowało nawet mleka, gdyż krowa była przed wycieleniem.
W szkole przy ul. Grodzieńskiej uczyli się sami chłopcy, a dziewczęta w budynku przy ul. Kościelnej (dziś Ściegiennego). Młodzieży w obu szkołach było bardzo dużo. Większa część uczniów była przerośnięta, co było skutkiem zamknięcia szkół w latach 1941- 44.
Pewnego listopadowego dnia, parami, pomaszerowaliśmy przez miasto do parku. Tu przy Dębie Wolności nauczyciel wszedł na stertę piasku i zaczął do zgromadzonej młodzieży wygłaszać mowę. O co chodziło, jakie to było święto, o czym ten nauczyciel mówił ? Zostało mi w pamięci jedynie to, że był pochmurny, ponury dzień. Dopiero po latach uświadomiłem sobie, że był to 11 listopada.
Kierownikiem szkoły był pan Piotr Bej. Wysoki, postawny mężczyzna. Koniec roku szkolnego zastał nas już w budynku przy ul. Grodzieńskiej. Nie było druków świadectw. Świadectwo wydrukowane na maszynie do pisania otrzymałem z datą 22 czerwca 1945 roku. Na tym świadectwie są podpisy pani Ireny Skopczyńskiej, Piotra Beja i pieczęć inspektora szkolnego w Sokółce z orłem w koronie.
Naukę religii prowadził ks. wikary Aleksander Bebko. Przygotowywał nas do Pierwszej Komunii. Zajęcia były prowadzone w szkole i w kościele. Katechizm trzeba było znać na pamięć. Do Pierwszej Komunii przystąpiliśmy w 1 lipca 1945 roku. Otrzymaliśmy ją z rąk ks. dziekana Józefa Marcinkiewicza. Na pamiątkę dostaliśmy obrazki z podpisem ks. Bebko. Po mszy w sali przy dzwonnicy został zorganizowany wspólny, "uroczysty" posiłek, na który złożyły się: czarny chleb z masłem i kubek kakao. Dla nas - dzieci wojny - to kakao stanowiło ogromny rarytas. Było to coś nowego, wspaniałego, czego dotychczas nie znaliśmy. Tak wyglądał "bal" z okazji Pierwszej Komunii. O prezentach nie było mowy.
Na drugi dzień po komunii, w poniedziałek, bawiliśmy się koło naszej stodoły. Wierzeje stodoły były zamknięte, ale pod nimi była szczelina, przez którą swobodnie wślizgiwaliśmy się do wnętrza. Na klepisku stała bryczka stryja. Zabawa polegała na wchodzeniu do wnętrza pustej stodoły. W pewnej chwili, przeskakując przez przegrodę, osunąłem się z niej na klepisko. Spadając, uderzyłem środkiem górnej szczęki o wystającą oś bryczki. W efekcie wyleciały dwa przednie zęby. Traf chciał, że miałem wyznaczoną wizytę u fotografa w celu zrobienia pamiątkowego zdjęcia z Pierwszej Komunii. Do zakładu fotograficznego zgłosiłem się ze spuchnięta górną wargą.
(mab)