Publikujemy fragment "Chłopów" Władysława Reymonta (część I "Wiosna") w przekładzie na język prosty.
I
Czas byu wieśnianny czuć świet.
Kwietniowy dzień padymau się hultajawato z bierłahou ciemnicy i mhłou, jak hety parab, katory loh spracowany, i ni adpaczyuszy da kanca, zrywaćcie musić czuć świet, żeb zaraz złapaćcie płuha i za haranie braćcie.
Zaczynało bałwieć.
Ale ciszyna była jeszcze zusim drentwa, tylko szto rosy kapali husto z drewau jeszcze sonnych u muci niprahledzianom.
Niebo, jak heta derha siniawa, pieraniata wilgaciaj i abroszena, pracierłasio uże kusoczek nad ziemloju czornaju, hłuchoju i z usim u ciemnicach zahubianaj.
Mhły jak zburany szum na dojanom małaku zaliwali lase i pala nizinnyje. Pietuchie zaczali śpiewać na wypieradki dzieść pa wioskach jeszcze ni widnych.
Astatnije zorki haśli jak oczy snom zmoranyje.
Na uschodzi, jak ahoń razdmuchwany z żarynau z pad astyhłych papiełou zaczali razhorwaćcie zorzy czyrwonyje.
Mhły zakałychalisie z nagła, naduli i ruszyli ciażko, niby wada z wieśniannych raztopau, bili u czornyje pala, albo dyme z kadzidła, wionuli siniaju kudzielaju da nieba.
Dzień stawau uże i prapichausie z bledniejszaju noczaju, katora prystała da ziemle grubym, pieramoczanym każucham.
Niebo razliwałosie pamału światłościami, abniżwauszysie sztoraz macniej nad świetam, że uże dzie niedzie widać było czube drewau, apradzianyje mhłami, a dzie znou, na pryhorkach, jakijeść pala siwyje, pieramoczanyje rasoju, wychiłwali z noczy; to sażauki błysnuli paślopłymi lusterkami, albo reczki, jak douziornyje abroszanyje kudzieli wałaklisie uskroś mhłou redszych i świtaniau.
Dzień uże rabiusie sztoraz bolszy, zorzy razsączwalisie u miortwyje siności, że na niebi zaczynali hareć jak krwawyje łuny pażarau jeszcze nidaśpiełych, i tak pieknie rozwidniało, że lase wyrastali kruhom czornym abruczom, a wielka daroha, absiedziała radami tapalou pachilanych, umenczanych jakby u ciażkom chodzi pad pryhorek, dźwigałasia sztoraz widniej na światłaść, a wioski, patopianyje u pryziemnych mrokach, wyzierali dzie niedzie pad zorzy, jak hetyje czornyje kamienie z pad wade spienianoj i ponikatoryje uże drewa szto bliższyje srebrylisie cełyje u rasie i zorzach.
Słonka jeszcze nie było, adnako czułasio, że lada pacier wyłupićcie z hetych zorzau razharełych i upadzie na świet, katory dależwau astatkau, razpluszczwau ciażko mhłami aplontanyje oczy, paruchwausie kusoczek, praczychau pamału, ale jeszcze lenawausie u sałodkom dosyplaniu, ciszyna upała takaj że u uszoch zwaniło jakby ziemla prytaiła swajo dychanie- tylko wiecier, jak dychanie dzicieniatka cichoje, pawiejau ad lasou, aż rasa patrasłasia z drewau.
Aż z hetej amhlełaj szaraści świtaniau, z hetych sonnych jeszcze, ciemnych noczaju palou, jak u kaścieli razmodlanom i animiełym, jak ksiądz maje unieści na Padniesienie Hostyju Prynajświenszu – wystreliu z nagła hołas skawaronkawy...
Wyrwau się dzieść z rale, zatrapatau skrydłami i zaczau świrgatać, jak heta z czystaho srebra sygnaturka, jak hety wonny pend wieśnianny tliu się u bladom niebi, biu u haru, hałaśnieu, że z hetej swiatoj ciszyne uschodau razdzwońwau się na świet ceły.
A i druhije zaczali zrywaćcie, skrydełkami bić, u niebo dzierci sie i śpiewać zauzieńcie, a paranek abhałoszwać usiamu stwareniu żywomu.
A pa ich unet i czajki zakryczali jękliwie na maczarach.
Baciane uzialisie klekatać hałasno dzieść pa wioskach jeszcze nirazpaznanych u szarościach.
Słonko było uże ot tak, tak…
Aż i jeno pakazałasio z za lasou dalekich, wychiliłasio z przepaści i jakby hetu agromnu, załacistu i razharełu ahniami patenu padymali u haru Bożyje, niwidzialnyje ruki nad sonnymi ziemnicami i, żegnauszy światłościaju świet, żywyje i umiorłyje, narodżwanyje i struchlełyje, zaczynalo światuju afiaru dnia, szto usio jakby znagła upało u proch prad majestatam i zamoukło, prypluszczwauszy oczy nigodnyje.
I ot dzień stau, jak niabniato moro waselnej światłości.
Mhły, jak wonnyje dyme, bili z łonkau u razzałoczano niebo, a ptaszkie i stwarenie usielako uderyło u wielki kryk śpiewań, jakby u hety pacier serdecznych dzienkczynieniau.
Słonko taki urastało bez przerwy, wynosiłasio nad lase czornyje, nad wioski nipieraliczanyje, sztoraz wyżej, i wielko, haruszczo, ciopło, jak swiatoje oko miłosierdzia Pańskaho, brało u władnu i sałodku moc panawanie nad świetam.
U hety czas, na pryhorku piaszczystym pad lesam, z pad dworskich stahou łubinawych, stajaczych pry szyrokoj i wybaistoj darozi, pakazałasia staraja Agata familiatka Kłubou.
Waroczałasia jena z żebrau, na katory to chleb Jezusawy była paszła jeszcze u kapanie, a teraz nazad da Lipiec ciahnuła, jak hetyje ptaszkie usie waroczajućcie wiesnoj da hniezdau swoich.
Staroje heto było, schuchrano, słaboje i ledwo dychało, tak szto widziałasia , jak heta wierba prydarożna, pakrywiana, sparachnieła, szto to uże ledwo tlićcie i damierje u piachach; u łachmanoch uże była, z kijom dziadouskim u rucce, z tabołkami na pleczoch, obwieszana rażancami.
Wylezła z pad abarohau u sam wschod i, śpieszno dreptauszy, padymała da słonka twar szaru i wysachłu, jak hetyje jaławyje ugory łonskije; tylko jeje siwyje, zaczyrwonianyje oczy razbłyskwali radaściaju .
Jak heto!... pa douhuj i ciazkoj zimie da swaje wioski rodnaj waroczała, to bieżała aż truchcikam, że tylko torbaczki wyskakwali pa bakoch i zwanili rażancy, ale szto jeje spierało, a zadyszka szto i raz łapała bolam za hrudzi, to musiała prystawać, mitygawać i uże iszła ciażko, umenczana, tylko hetymi hałodnymi aczyma latajuczy pa świeci i paśmiechauszy się da hetych palou szarych, u zielanawyje mhły prysłonianych, do wioskau wynurajuszczych z wolna z mhielnych topielau, da hetych hołych jeszcze drewau, storażujuszczych nad darohami, albo adzinoko stajaszczych pa paloch , da cełaho świeta.
Słonko było uże padniałosio na para chłopau, szto dahledziauby chućby i najdalszyje kraje palou; usio błyszczało rażanaju rasoju, czornyje pala pałyskwalisie u słonku, wody hrali pa rawoch, skawaronkawyje hołasy zwanili u chałodnom pawietru, dzie to, pad kruszniami tlili się astatnije derhi śniehou, żoutyje kaciuchie na nikatorych drewach traślisie jak bursztynowyje paciorki, u zaciszy albo i pad nahretymi kałużami, z miży rżawych łonskich liściau, prazierali się załatawyje wietki trawau maładych, dzie znou uhledali sie żoutyje oczy kaczeńcau, wiecierok pryharniać lecianko i raztrasać wilgotnyje rześkije zapachi palou , pływajuszczych leniwo u słonku, a usiudy było tak wieśnianno, razlegle, jasno, chuć jeszcze troszka szarawo, i tokaju lubościaju tchnuło, że uże dusza Agaty wyrywałasie, żeb lecieć, jak heta ptaszka, radaściaju pjana, niesie sibie z krykam u ceły świet.
- Jezus moj! Jezusiczku kochany!- pajękwała ledwo, prysiadauszy szto i jakby zaharniauszy hety świet usioj u raztresiano radościaju i mocno rozczulano serce.
Hej! wiesna heto iszła niabniatymi palami, skawaronkawyje pieśni abhałoszwali jeje świetu, i heto słonko światoje, i hety wiecier dalikatny , sałodki a ciopły,jak maciarynyje pacałunki, i heto prytojano jeszcze dychanie ziemlau, dażydauszch tęskno na płuhie i ziarnia, i heto kipienie wesołaści, uniesiano siudy, i heto pawietra ciopło, rześko i jakby nabryniało hetym usim, szto unet staniećcie zieleniaju, kwietkaju i kołasam pounym.
Hej! wiesna heto iszła, jakby heta jasna pani u słonecznom adzieniu, z jutrzenkowaju i maładoju hubaczkaju, z kosami sinawych wodau, ad słonka płyła, nad ziemlami niesłasia u hetyje kwietniowyje ranki, a z razpaściertych ruk światych puskała skawaronki, żeb razhałoszwali wesołość, a za jeju ciahnuli żóraulou klucze z klangaram radasnym, a szniure dzikich husiej pirapływali pa bladom niebi, szto baciane ważylisie nad łuhami, a łastauki świrgatali pry chatach, i usioj rod skrydlaty nadciahwau z śpiewaniam, a dzie datknuło ziemle słonko swaim pahladam , tam dryżauszy padymalisie trawy, nabryńwali klejkije pąki, chlustali zielonyje pomaładki i szeleścieli listkie niśmiałyje, i ustawało nowo, bujnoje, potężno życie, a wiesna uże iszła cełym świetam, ad uschodu da zachodu, jak heta wielmożna Boża pasłanniczka, z łaskaju i miłasierdziam…
Hej! wiesna heto abymała pryziemnyje, pakrywianyje chaty, zahledała pad strechi miłosiernymi aczyma, budziuszy struchlełyje, amroczanyje rale srcau czaławieczych, że padymalisie z utrapieniau i ciemnicau, paczynauszy wieryć u lepszu dolu, na bahatszu urodu i na hetu wytensknianu szczaśliwaści hadzinu…
Ziemla razzwońwałasia życiam, jak hety zwon umiorły, jak jemu nowo serce prywiesiać, serce z słonka zrobiano, że bje hornie, zwonić, huczyć radosno, budzić struchlało i śpiewaje takije reczy i sprawy, takije cuda i mocy, aż serca razam z im bjuć waselnie, aż samyje ślozy lijućcie z ocz, aż dusza czaławiecza zmartwychustaje u nieśmiertelnych mocach i klenczyuszy z szczaścia abymaje saboju hetu ziemlu, hety świet ceły, każdu hrudku nabryniału, każdo drewo, kożdyn kamień i chmuru każdu, usio jeno, szto uwidzic i paczuje…
Władysław Stanisław Reymont
Przekład Jerzy Grynczel