Po tym, jak pokazał słynny gest Kozakiewicza na olimpiadzie w Moskwie, Rosjanie zażądali jego dożywotniej dyskwalifikacji za - jak to interpretowali - obrazę narodu radzieckiego. Nasz mistrz olimpijski wyjaśnił, że po każdym udanym skoku pokazuje wała... poprzeczce! O wydarzeniach z 1980 roku, sukcesach sportowych i konieczności dbania o olimpijską formę w każdym wieku opowiadał dziś w Sokółce Władysław Kozakiewicz.
Spotkanie z mistrzem olimpijskim odbyło się w kawiarni "Lira". Władysław Kozakiewicz przyjechał do Sokółki na zaproszenie Mieczysława Baszki, wicemarszałka województwa podlaskiego.
- Jestem w waszym mieście po raz pierwszy - podkreślił na wstępie znany sportowiec.
Jednym z powodów tej wizyty była promocja ogólnopolskiego programu "W olimpijskiej formie", w realizację którego zaangażował się Władysław Kozakiewicz.
- W tym roku skończę 60 lat i doskonale zdaję sobie sprawę, jak ważna jest aktywność fizyczna w życiu każdego starszego człowieka. Chciałbym, aby w waszym mieście udało się zorganizować dzień ćwiczeń ruchowo-rehabilitacyjnych. Przy okazji moglibyście się spotkać z innymi znanymi sportowcami. W naszej akcji bierze udział m.in. Jacek Wszoła. Wiem, że taka inicjatywa dojdzie do skutku w Sokółce. Mam już zapewnienie wicemarszałka Mieczysława Baszki - poinformował mistrz olimpijski z Moskwy.
Po takim wstępie, Władysław Kozakiewicz zaczął opowiadać o swojej karierze sportowej.
- Moja rodzina pochodziła z Solecznik koło Wilna. Tam też przyszedłem na świat. Przyjechaliśmy do Polski jako repatrianci w 1957 roku. Zamieszkaliśmy w Gdyni. Skoki o tyczce trenował mój starszy brat Edward. Ja jedynie nosiłem za nim tyczki. Zdarzało się, że obserwowałem jego skoki na treningach. Po jakimś czasie sam spróbowałem skoczyć. Brat stwierdził, że coś z tego może być i tak się zaczęło - usłyszeli uczestnicy spotkania.
Od czasu zdania matury w 1973 roku Władysław Kozakiewicz był najlepszym zawodnikiem w swojej dyscyplinie sportowej. Szczytową formę utrzymał przez 10 lat. Bardzo dużo trenował i wygrywał.
- Do olimpiady w Moskwie przygotowywaliśmy się w ośrodku olimpijskim w Warszawie. Pamiętam, że przez trzy miesiące dostawaliśmy na obiad non stop to samo - 1/8 kurczaka. Doskonale wiedzieliśmy, że na tej olimpiadzie Rosjanie oszukują jak się tylko da. Traktowali nas jak hołotę, która przyjechała zabrać moskwiczanom medale. Wioska olimpijska była otoczona drutami kolczastymi - opowiadał mistrz.
- Kiedy przyszła moja kolej w konkursie, na trybunach zawrzało od gwizdów. 50 tysięcy ludzi gwizdało na olimpijskim stadionie! To było coś niewiarygodnego, coś co nigdy nie powinno się zdarzyć na imprezie sportowej tej rangi. Zrobiłem rozbieg i pokonałem wysokość 5,78 m. Miałem nowy rekord świata i olimpijskie złoto. Z tej radości pokazałem Rosjanom, to, co pokazałem. Wszyscy wiedzą o czym mówię - dodał Władysław Kozakiewicz.
Po tamtym bezprecedensowym wydarzeniu, mistrz wielokrotnie miał problemy z wydaniem paszportu. Ostatecznie wyjechał z Polski w 1984 roku. Wraz z żoną i dwoma córkami zamieszkał w Hannowerze.
- Często przyjeżdżam do Polski, ale dalej mieszkam w Niemczech. Aktualnie jestem nauczycielem sportu i szczęśliwym dziadkiem 22-miesięcznej wnuczki. Życzę wam wszystkim takiego życia, jak moje - podkreślił sportowiec.
Władysław Kozakiewicz nie dał się namówić na powtórzenie słynnego gestu.
- Wolę rozdać wam autografy - dodał mistrz. Na zakończenie spotkania wykonano wspólne zdjęcie.
(anad)
Władysław Kozakiewicz w Sokółce. Zdjęcia:
Mistrz olimpijski z Moskwy spotkał się z mieszkańcami Sokółki. Wideo: