W marcu 1943 roku na szosie Białystok - Sokółka, na zakręcie, w lesie, pomiędzy wsiami Straż i Moczalnia, partyzanci zrobili zasadzkę i zabili wysokiego rangą Niemca, pułkownika SA, inspektora Bezirk Białystok. Były też inne ofiary śmiertelne. W kilka dni potem odbył się pogrzeb zabitych - publikujemy kolejną część wspomnień mieszkańca Sokółki z czasów II wojny światowej.
Ze szpitala na ul. Białostockiej, na platformie ciężarówki, w której były spuszczone borty, transportowano trumny z zabitymi. Kondukt pogrzebowy z udziałem kompanii honorowej wolno przesuwał się ulicami miasta w kierunku kościoła. Na cmentarzu w wydzielonej kwaterze, w której byli pochowani żołnierze niemieccy polegli w czasie I i II wojny światowej, zostali pochowani zabici podczas wspomnianej zasadzki. Kwatera ta później została zlikwidowana.
Partyzanci atakowali również wojskowe transporty kolejowe, jak też niszczyli tory kolejowe. Wpadli więc Niemcy na pomył ochrony szlaków kolejowych przez miejscową ludność. Każdej wyznaczonej na wartę osobie ustalano odcinek kolei do ochrony. Zadaniem wartownika było zapobieganie wszelkim aktom sabotażu. Zadanie to było odpowiedzialne i zarazem niebezpieczne. Gdyby na strzeżonym odcinku nastąpił udany sabotaż, to Niemcy rozstrzeliwali wartownika wraz z jego rodziną. Partyzanci decydując się na akt sabotażu na kolei, wydawali jednocześnie wyrok śmierci na rodzinę Bogu ducha winnego wartownika. Chcąc ochronić rodzinę musieli uśmiercić wartownika. Z tego powodu ludzie obawiali się pełnienia warty na kolei.
W marcu 1943 roku w lesie, w okolicach stacji Czarny Blok, partyzanci wysadzili pociąg z zaopatrzeniem wojennym. Jeszcze po wojnie, obok torów kolejowych leżały resztki zniszczonych wagonów i podwozi kołowych.
Często przebywałem z rodzicami na polu, które było w granicach dzisiejszych ul. Wiosennej, Stefana Batorego i Traugutta. Siedząc na górce nad torami kolejowymi, widziałem jak w kierunku Grodna jechały działa, samochody, czołgi i inny sprzęt wojskowy. Na wagonach młodzi, uśmiechnięci ludzie z pozawijanymi rękawami mundurów, gdyż była to letnia pora. Natomiast w kierunku Białegostoku jechały długie składy wagonów osobowych z namalowanymi na dachu, dużymi czerwonymi krzyżami. Były to pociągi sanitarne z rannymi żołnierzami na froncie wschodnim.
W kamienicy sąsiada na piętrze mieszkał Niemiec. Był on smakoszem raków. Starsi chłopcy chodzili na rzekę Sokołdę i Poganicę, łapali raki i największe okazy sprzedawali dla tego Niemca. Pewnego razy przyjechała do niego rodzina, między innymi syn w wieku 15 - 16 lat. Chłopak ten chodził z karabinkiem małokalibrowym i strzelał do wron. A my dzieciaki chodziliśmy za nim i podziwialiśmy jego strzeleckie wyczyny. Był dumny z każdej zestrzelonej wrony. Natomiast na parterze tejże kamienicy mieszkały dwie panie, do których przychodzili oficerowie niemieccy. Wysocy, eleganccy, w nienagannych, stalowych mundurach lotników, z kordzikami przy lewym boku. Cel wizyt tych oficerów nie interesował dzieciaków, ale widok przystojnych oficerów pozostał w pamięci.
(mab)