Brakowało środków piorących. Dlatego starano się wyrabiać mydło we własnym zakresie, domowym sposobem. Różne odpadki zwierzęce, smalec, mięso nienadające się do spożycia a szczególnie padlinę gotowano w ogromnych garach z dodatkiem jakieś sinej substancji wyglądającej jak zbrylona sól - wspomina mieszkaniec Sokółki. Publikujemy kolejną część opowieści o tym, jak wyglądało życie codzienne 70 lat temu.
Niemcy po wkroczeniu do Sokółki natychmiast dokonali "komasacji" gruntów rolnych. Odebrali rolnikom ziemię, zaorano wszystkie miedze, tworząc dwa duże gospodarstwa rolne, na czele których stanęli bauerzy przybyli z Reichu. Jedno z gospodarstw było na południe od miasta, aż do wsi Słojniki. Bauer zarządzający tym gospodarstwem mieszkał w domu pani Dańkowej przy ul. Kościelnej. Drugie gospodarstwo utworzono na północ od miasta, aż do Kraśnian. Zostały zabrane wszystkie grunta w uroczysku "Kraj". Zarządzającym tym gospodarstwem był bauer o nazwisku Holwig, a za siedzibę obrał sobie duży dom drewniany pana Mudrewicza przy ul. Dąbrowskiej.
Wszystkie prace uprawowe w gospodarstwach bauerów wykonywali własnym sprzężajem sokólscy rolnicy. Nie było żadnej siły pociągowej mechanicznej. Bauer jedynie planował i organizował prace agrotechniczne. Pamiętam omłoty zboża. Na polu za cmentarzem żydowskim, ustawiono lokomobilę i agregat omłotowy Damfę. Były to maszyny na owe czasy nowoczesne, bardzo wydajne i w ogóle nieznane naszym rolnikom, którzy do omłotów używali cepów. Spędzono rolników z podwodami do zwózki zboża. Bezpośrednio z wozów podawano snopy do młocarni. Liczna brygada ludzi obsługiwała lokomobilę i młocarnię. Napęd z lokomobili był przekazywany na młocarnię za pomocą bardzo długiego pasa transmisyjnego, wprawianego w ruch przez koło o dużej średnicy. Lokomobila stała daleko od młocarni, aby nie zaprószyć ognia na suchą słomę.
Zimą 1943 roku Niemcy zmusili rolników z Sokółki do wożenia drewna opałowego z lasów koło Buksztela. Ludzie nazywali tą przymusową pracę wożeniem metrów. Powrót z lasu z drewnem odbywał się około godziny 14. Drewno rozładowywano na placu magistrackim przy Placu Kilińskiego. Dziś w tym miejscu stoi sklep "Bliski". Zawsze po drodze zajeżdżałem na podwórze, zrzucałem kilka metrowych kloców i następnie dołączałem do kawalkady wozaków. Było w tym pewne ryzyko. Dzięki temu w tę zimę nie brakowało opału. Przy wożeniu drzewa rolnicy oszukiwali Niemców jak tylko nadarzyła się ku temu okazja.
W okresie okupacji niemieckiej lepsze warunki życiowe mieli rolnicy, gdyż nie groziło im widmo braku wyżywienia. Co zaradniejsi pędzili bimber, przy pomocy którego można było załatwić szereg spraw. Oficjalnie produkowanie bimbru było przez okupanta zabronione, a po cichu tolerowane. Niemcy chętnie brali samogon za załatwianie różnych spraw. Rozpijanie społeczeństwa było tolerowane przez okupanta, gdyż stanowiło jeden ze sposobów zniewalania ludzi.
Nie można było kupić cukru. Napoje i potrawy słodzono sacharyną. Były to malutkie pastylki, które po wrzuceniu do napoju czyniły go słodkim. Sacharynę używano w ostateczności. Produkt ten, dziś w powszechnym użyciu, przez długie lata kojarzył się ludziom z biedą i nędzą stworzoną przez okupanta niemieckiego. Dziś słowo słodzik, aspartam przypominają sacharynę i ponure lata okupacji.
W powszechnym użyciu była marmolada, która miała być produkowana z buraków pastewnych! W sklepach można było nabyć zgrzebną odzież o kolorze ciemnoniebieskim. Odzież ta była bardzo szorstka i nie dawała się do noszenia bez bielizny. Ludzie twierdzili, że produkowana była z włókien pozyskiwanych z pokrzywy. Nie było obuwia. W sklepach sprzedawano drewniaki, które ludzie nazywali klombami. Po czasach eleganckiego obuwia skórzanego, lakierek, butów z cholewami zwanych oficerkami, drewniaki stanowiły synonim nędzy i biedy okupacyjnej. Po upływie kilku lat, symbolem nędzy komunistycznej staną się gumiaki i gumofilce.
Brakowało środków piorących. Dlatego starano się wyrabiać mydło we własnym zakresie, domowym sposobem. Różne odpadki zwierzęce, smalec, mięso nienadające się do spożycia a szczególnie padlinę gotowano w ogromnych garach z dodatkiem jakieś sinej substancji wyglądającej jak zbrylona sól. Była to prawdopodobnie soda kaustyczna, gdyż dzieciom nie wolno było to tego się zbliżać, a w żadnym wypadku dotykać. Podczas gotowania tego mydła śmierdziało w całym domu. Wywar przybierał postać bardzo gęstej, szarej mazi. Po ostudzeniu maż ta twardniała i była używana do prania.
Ten murowany, opuszczony budynek przy ul. Siennej (patrz zdjęcie z lewej), był przed 1941 rokiem garbarnią Żyda Fajnberga. Po utworzeniu getta znalazł się w jego obrębie. Niemcy w tym budynku utworzyli fabrykę obuwia filcowego i pasty do butów, a raczej smaru podobnego do towotu, którym konserwowano obuwie. W fabryce tej pracowali Żydzi, a po ich likwidacji - Polacy.
(mab)