Na 154 uczniów, którzy w tym roku skończyli szkołę, 128 absolwentów przekazało nam informację o sobie. 97 procent z nich podjęło naukę na uczelniach wyższych, państwowych. To znaczy, że osiągają tu taki wynik na maturze, że podczas rekrutacji na studia dobrze sobie radzą - mówi Joanna Pyłko, nowa dyrektor Zespołu Szkół w Sokółce w rozmowie z portalem iSokolka.eu.
Coś się zmieniło w "ogólniaku" po 1 września?
Zmieniła się dyrekcja. Do tej pory byłam wicedyrektorem szkoły, teraz jestem jej szefem. Mamy też nowego wicedyrektora, to pani Eugenia Garbuz. Na pewno zamierzamy kontynuować to, co jest dobre w liceum, co było dobre. Chciałabym zachowywać tradycje szkoły, ale też iść ku przyszłości. Mamy w tym roku reformę. Zadaniem, które sobie stawiam jest umiejętne wprowadzenie tych zmian w życie.
Czy ciężko kieruje się taką szkołą?
Po kilku tygodniach pracy na nowym stanowisku mogę powiedzieć, jest ogrom pracy, że jest to duża odpowiedzialność za pracowników, szkołę, uczniów, bezpieczeństwo. A więc nie jest to łatwe, przynajmniej na początku.
Wspomniała pani o tradycji, o dobrych stronach "ogólniaka". A co trzeba byłoby tu zmienić?
Przede wszystkim chciałabym pozyskiwać uczniów bardzo dobrych, żeby chcieli do nas przychodzić. Tymczasem obserwuje się taki trend, że uczniowie z bardzo dobrymi wynikami wyjeżdżają z Sokółki. Zresztą, podobną tendencję - wyjazdu młodych ludzi po gimnazjum do większych miast - obserwuje się w całym kraju. Kiedyś było tak, że młodzież opuszczała rodzinne strony na studia. To co obserwujemy teraz - coraz więcej uczniów dobrych, a nawet - jeśli chodzi o wyniki egzaminacyjne - przeciętnych wyjeżdża do większych ośrodków. Tak się dzieje nie tylko w Sokółce. Podobnie jest chociażby w Mońkach. I tam, i u nas obserwuje się największy odpływ gimnazjalistów. Dlaczego? Najlepszy dojazd do Białegostoku.
Co można byłoby zrobić, żeby poprawić notowania Zespołu Szkół w rankingach?
Obserwujemy wyniki uczniów z podstawówek i gimnazjów i widzimy, że z roku na rok są coraz słabsze. Odpływ tej lepszej grupy uczniów powoduje, że przyjmujemy osoby z nieco gorszymi wynikami. Trudno jest więc w takiej sytuacji poprawić pozycję w rankingach. Myślę jednak, że jeżeli wejdzie w życie edukacyjna wartość dodana...
Co to jest?
To przelicznik. Gdy uczniowie zaczynają u nas naukę, przychodzą tu z określonym wynikiem z egzaminu gimnazjalnego. Powiedzmy, że w przypadku danego ucznia wynosi on np. 38 procent z matematyki. Jeśli na maturze ten młody człowiek uzyska 38 procent, to nie zwiększył swoich umiejętności. Jeżeli natomiast wynik na maturze wyniesie 40, 50, 60 procent, to znaczy, że nauczył się on tu czegoś więcej. Edukacyjną wartość dodaną możemy mierzyć od tego rocznika, który właśnie zaczyna naukę w liceum, dzięki porównywalnym egzaminom. Dopiero gdy ci właśnie uczniowie w 2015 roku zdadzą maturę, można będzie edukacyjną wartość dodaną liczyć i pokazywać. Myślę, że wtedy właśnie takie licea, technika, szkoły zawodowe mogą pokazać, że młodzież uczy się tu czegoś więcej.
Co szkoła na tym zyska?
Prestiż. W rankingach nie będzie przelicznika wyników maturalnych, udziału w konkursach, olimpiadach... Dojdzie kolejny wskaźnik. Okaże się, że uczeń, który przychodzi ze 140 punktami - a taki jest próg rekrutacji w białostockim szóstym czy trzecim "ogólniaku"...
A w Sokółce?
70, 80, choć są też pojedyncze przypadki niższych punktacji.
Jak było z tym wcześniej?
Z roku na rok punktacja spada. To jest odbicie tego, że spadają wyniki egzaminów gimnazjalnych.
Czy poziom przyswojonej wiedzy ma związek z problemami wychowawczymi?
Nie, jeżeli u nas coś coś takiego się zdarza, to są to pojedyncze przypadki i sobie z nimi radzimy. Nie ma takiego przełożenia. Uczeń słabszy jest uczniem słabszym, bo przyszedł z takim wynikiem i trudno mu nagle w pierwszym roku osiągnąć wynik lepszy. Ale weźmy chociażby porównywanie tegorocznej matury z języka polskiego - mówię o poziomie podstawowym - 61 procent to średni wynik w szóstym liceum w Białymstoku, 61 procent - u nas. Tam mają uczniów bardzo dobrych. A my mamy dobrych, przeciętnych i też bardzo dobrych, ale w mniejszej ilości, i też wypracowujemy taki wynik. Na pewno nam sporo jeszcze brakuje, w matematyce ten wynik jest niższy, nie możemy się porównywać z innymi liceami.
Jak wielu chętnych nie dostaje się do Liceum Ogólnokształcącego w Sokółce?
Albo dam szansę i tym uczniom słabszym, przyjmę ich i będą tu uczniami przeciętnymi, ale skończą szkołę i dostaną się na studia, albo ich nie przyjmę i zakończę nabór na trzech, a nie czterech klasach. Można i taką strategię przyjąć. W tym roku badałam losy naszych absolwentów. Na 154 uczniów, którzy w tym roku skończyli szkołę, 128 absolwentów przekazało nam informację o sobie. 97 procent z nich podjęło naukę na uczelniach wyższych, państwowych, to znaczy, że osiągają tu taki wynik na maturze, że podczas rekrutacji na studia dobrze sobie radzą. 49 naszych absolwentów dostało się na Uniwersytet w Białymstoku, 45 - na Politechnikę Białostocką. Około 20 osób trafiło na uczelnie w Warszawie. Uważam, że to jest sukces szkoły.
Czy w związku z niżem demograficznym polska szkoła zmieni się bardzo?
Myślę, że na lepsze. Prawa rynkowe wywołują myślenie kategoriami, że trzeba jednak dostrzegać ucznia i rodzica jako klienta. Nie po to, żeby dostosowywać się do niego, równając do dołu, a do góry. Szczególnie sprawdzi się to w przypadku naszego liceum, które ma tradycje.
Nauczycielom grożą zwolnienia...
(cisza)
Na pewno będzie ich pracowało mniej...
No tak. Trudno jednak powiedzieć jak się to będzie kształtowało. Zamierzam zrobić wszystko, żeby pozyskać do szkoły jak największą liczbę uczniów, ale nie przeskoczę niżu demograficznego.
Ciężko kieruje się ciałem pedagogicznym?
Radzę sobie, mam nadzieję. Jeśli wyszłam z tego grona, to jest mi tym trudniej. Ale muszę postawić się w roli dyrektora, osoby, która widzi, co szkoła ma zrobić. Dlatego jest to takie trudne przejście.
Jaka jest atmosfera pracy? Czy w momencie, gdy została pani dyrektorem, to niektórzy zaczęli panią inaczej postrzegać?
O tym będę mogła powiedzieć za rok.
Czy planuje pani w przyszłości nabór na nowe kierunki?
W tym roku proponowaliśmy siedem profili, chcieliśmy dostosować się do rynku. Tymczasem udało się dokonać naboru do czterech klas. Chciałabym więc się skupiać na profilach, które były typowymi kierunkami licealnymi. Mamy klasę mundurową, bo taka jest potrzeba. Nie ma natomiast sensu proponować czegoś bardzo nowego. Zauważyłam, że zaczyna się wtedy niepotrzebny rozrzut.
Skąd pani pochodzi?
Z dawnego województwa rzeszowskiego, obecnie podkarpackiego. Skończyłam Szkołę Główną Handlową, wydział zamiejscowy w Rzeszowie. Tam poznaliśmy się z mężem, który jest z Sokółki. Po studniach postanowiliśmy tu wrócić.
Polubiła pani Sokółkę?
Już się z nią utożsamiam.
Co pani lubi robić, gdy ma pani trochę wolnego czasu?
Lubię zimą jeździć na nartach. Bieganie to z kolei sport letni. Lubię książki, lubię filmy, szczególnie kino europejskie. Mam na to mało czasu, zawsze się pocieszam, że będę go mieć kiedyś więcej. Trójka dzieci. Mąż prowadzi firmę.
A książka, którą pani ostatnio czytała?
Wracam do Jane Austin - "Duma i uprzedzenie".
Jak postrzega panią młodzież?
Szybka (śmiech). W mówieniu, w chodzeniu.
Jak pani postrzega młodzież?
Mam swoje dzieci w tym wieku, dostrzegam ich problemy. Nie widzę takiej różnicy - że kiedyś młodzież była lepsza, teraz jest gorsza. Każda młodzież jest taka sama - ze swoimi problemami, fantazjami, chęcią, albo niechęcią do nauki.
Jakie są pani marzenia?
Ale pan pytania zadaje... Nie chciałabym ich zdradzać.
Dlaczego?
Żeby się spełniały. No dobrze, przede wszystkim zdrowie i rodzina, żeby wszystko się w niej układało. I żebym po pięciu latach pracy jako dyrektor mogła powiedzieć, że coś dobrego zrobiłam, zostawiłam po sobie.
Dziękuję za rozmowę.
Notował: Piotr Biziuk