W nocy z 27 na 28 lipca 1945 roku jałtańską granicę na wysokości wsi Klimówka przekroczył pochodzący z Wileńszczyzny i Nowogródczyzny oddział sierż. Władysława Janczewskiego „Lalusia". O przemarszu przez Sokólszczyznę tego oddziału pisałam już wielokrotnie. Dziś chciałbym się skupić na cichych bohaterach. Mieszkańcach tak bliskiej nam Sokólszczyzny - pisze Krzysztof Promiński ze Stowarzyszenia Historycznego im. Bohaterów Ziemi Sokólskiej.
Po przekroczeniu granicy, oddział „Lalusia" skierował się w kierunku na Bilminy i Poniatowicze. Po drodze spotkali młodego rolnika ze wsi Poniatowicze - Romualda Grygotowicza, który zapewnił ich, że droga jest wolna od Sowietów. Wspomniany rolnik z Poniatowicz ukrywał się potem w ziemiance ponad rok. W końcu zachorował na gruźlicę i zmarł mając 22 lata.
Na pierwszy swój postój oddział wybrał zabudowania pani Zofii Puciłowskiej na kolonii Puciłki. Pani Zofia udostępniła swoje gospodarstwo na potrzeby oddziału. Po godzinnym odpoczynku oddział zostaje zlokalizowany przez konną sowiecką straż graniczną z psami. Następuje obustronna wymiana ognia. Po stronie sowieckiej są zabici i ranni. Oddział „Lalusia" wycofuje się przez pole z żytem i wówczas dostaje się pod ogień broni maszynowej ze szkoły w Malawiczach Górnych. Okazało się, że w budynku szkoły NKWD „założyło kocioł", oczekując na kierownika szkoły, a na strychu budynku umieściło stanowisko CKM. Ogień ze szkoły został celnie przytłumiony salwami RKM-u kpr. Stanisława Bartoszewicza ps. „Korek". W wyniku niespodziewanego ostrzału ze szkoły w Malawiczach zostają ranni „Huragan" i „Włodek". Jednego z nich obie łączniczki oddziału: Leokadia Nosewicz-Bojanowska ps. „Nieznana" i Wanda Wojdag ps. „Lala", transportują do sąsiedniej kolonii Józefa Sarosieka, który wiezie ciężko rannego do kolonii Karcze. Tam przekazuje go kolegom. Łączniczki natomiast znajdują schronienie na kolonii Bronisławy Ignatowicz. Tam, dzięki sprytowi i opanowaniu gospodyni, przedstawionej jako córki, unikają aresztowania przez sowieckich pograniczników.
Po strzelaninie w okolicach Malawicz oddział podąża na zachód, mija Orłowicze, przechodzi tory i szosę do Grodna i dalej przez kolonię Karcze dociera do pierwszych kolonii wsi Kraśniany. Tu w bezpośrednim sąsiedztwie gospodarstw sióstr Marianny i Stanisławy Czaplejewicz oraz Wacława Bałdowskiego (dzisiaj zostały tylko fundamenty tych gospodarstw) zostają na drugi odpoczynek. Patrol „Jurka" udaje się do sióstr po posiłek dla oddziału. Około południa, gdy gospodynie niosły obiad, oddział zostaje otoczony w zagajniku na granicy z dużym lasem przez znacznie większe siły nieprzyjaciela niż poprzednio. Oprócz Sowietów w obławie brały udział sokólskie UB i oddziały KBW.
Główna walka toczyła się w pobliżu kolonii Wacława Bałdowskiego (samotnego rolnika). To on odnalazł pięciu rannych i schował ich w swojej stodole w sianie, maskując dojście stanowiskiem trzody chlewnej. Penetrujące stodołę patrole UB i KBW, mimo uzasadnionych podejrzeń, nie natrafiły na ich ślad. Rannych ukrywał również w swojej stodole Michał Miltyk. To właśnie on z pomocą Władysława Daszkiewicza, Władysława Biziuka, Kazimierza Babaryki z Sokółki i Kazimierza Czarnowicza z Kraśnian przetransportowali żołnierzy „Lalusia" w bezpieczne miejsce w pobliże wsi Sierbowce. Akcją ewakuacyjną dowodził Stanisław Biziuk ps. "Sokół". W nowym miejscu odległym o 6 km od Kraśnian rannymi zaopiekowali się rolnicy z kolonii Boguszowski Wygon - Józef Czopur i z kolonii Sierbowce - Józef Milinkiewicz. Wielką pomoc dla rannych żołnierzy udzielił sokólski lekarz Saturnin Trochim ps." Robak". Inny sokólski lekarz (również żołnierz AK) - Władysław Mróz - po amputowaniu ręki jednemu z rannych żołnierzy „Lalusia", umożliwił mu skuteczną ucieczkę, za co przesiedział 8 lat w stalinowskich kazamatach.
Nie można też zapomnieć o bezimiennych mieszkańcach Sokółki, którzy umożliwili ucieczkę jednemu z rannych, aresztowanego przez UB. Udało mu się uciec spod bramy urzędu na ul. Dąbrowskiego. Przebiegł boso przez całe miasto i skrył się przy torach kolejowych do Grodna, w pasie świerkowych zadrzewień ochronnych od strony południowej szlaku. Pościg UB-owców z psami zgubił ślad i zbieg ocalał. Stało się to za przyczyną przygodnych przechodniów obserwujących to wydarzenie. To oni ułatwili ucieczkę zadeptując ślady.
Mieszkańcy Kraśnian nigdy nie zapomnieli wydarzeń sprzed 74 lat i zaopiekowali się też miejscami, gdzie spoczęli zabici żołnierze sierżanta Władysława Janczewskiego.
Zastanawia mnie tylko błąd na pomniku w kraśniańskim lesie, sugerujący, że bitwa rozegrała się 25 lipca 1945 roku, a w tym czasie oddział "Lalusia" był jeszcze w okolicach Druskiennik
Jak już wspominałem, oddział sierżanta Władysława Janczewskiego „Lalusia" w nocy z 28/29 lipca 1945 roku, przekraczając ówczesną granicę pomiędzy wsiami Nomiki i Klimówka, znalazł się na Sokólszczyźnie. Tak duży oddział przez granicę przeprowadziło dwóch żołnierzy kurierów Obwodu Prawy Niemen AKO: plut. pchor. Roman Chirkowski ps. „Lech II" i kpr. Pchor. Mieczysław Górewicz ps. „Czeński". Obaj wielokrotnie przekraczali granicę i często bywali w Sokółce. Nie wiem czy „Lech II" znał komendanta Sokólskiego Obwodu AK-AKO kpt. Franciszka Potyrałę „Oracza", ale „Czeński" znał go i widywał wielokrotnie. Potwierdzają to zeznania Wojciecha Jakubczyka ps. „Korwin" złożone podczas przesłuchania przez Naczelnika 3. oddziału MGB BSRR ppłk Morozowa w dniu 15 listopada 1946 roku.
Punktami kontaktowymi w Sokółce był bar Niedźwieckiego ps. „Licznik" i zakład stolarski Olchowika przy ulicy 3 Maja. koło dworca. Hasłem kontaktowym w barze u Niedźwieckiego było: „Poproszę butelkę miodu", odzewem zaś - „ Miodu nie ma, jest piwo". Obaj kurierzy brali udział w boju pod Kraśnianami. Mieczysław Górewicz zginął w boju, zaś Roman Chirkowski dostał się do sowieckiej niewoli.
Pchor. Górewicz Mieczysław „Czeński" z dwoma kolegami w trakcie walki przeskoczyli rów dzielący lasy państwowe od gruntów wiejskich i w rowie strzeleckim w polu natknęli się na patrol sowiecki. „Czeński" z posiadanej broni ostrzelał Sowietów i zginął, a pozostali dostali się do niewoli.
Pchor. Roman Chirkowski ps. „Lech II" został osadzony w Grodnie i podczas procesu otrzymał wyrok 10 lat łagrów. Szczęśliwie powrócił do Polski po odsiedzeniu wyroku i osiadł w Olsztynie. Zmarł pod koniec 2011 roku.
Przeprowadzenie tak licznego oddziału z bronią przez linię Curzona w tym okresie było nie lada wyczynem. Pamiętajmy, że nastąpiło to tuż po zakończeniu sowieckiej obławy w Puszczy Augustowskiej. Próby przejścia zorganizowanych oddziałów podejmowane były wielokrotnie. Grupy partyzanckie, często liczniejsze od oddziału "Lalusia", niejednokrotnie były osaczane, rozbijane, ponosiły znacznie większe straty. Jednak za każdym razem działo się to po sowieckiej stronie.
Oddział „Lalusia" nie był jedynym oddziałem, który przedostał się na tę stronę. W połowie września 1945 r. udało się przejść w całości, ponad 40-osobowemu oddziałowi złożonemu z żołnierzy Ośrodka Szczuczyn, dowodzonemu przez sierżanta "Żuka". Oddział rozpłynął się po polskiej stronie na terenie Obwodu AKO-WiN Sokółka.
Krzysztof Promiński
opr. (mby)
Mało znani bohaterowie boju pod Kraśnianami (K. Promiński):