W dniach 19-26 maja byliśmy na ośmiodniowej wycieczce rowerowej na Białorusi. Stanowimy nieformalną grupę miłośników rowerów, co roku jeździmy na mniejsze lub większe wyprawy. Tym razem zamiar był ambitny – osiem etapów po dawnych kresach Rzeczpospolitej. Całość zaplanował Eugeniusz Wiśniewski. Skład ekipy to: Eugeniusz Wiśniewski, Jerzy Mielniczek, Janusz Cilulko, Antoni Czaplejewicz, Edward Szoka i Czesław Sańko. Średnia wieku – dobrze po sześćdziesiątce.
Wykupiliśmy zbiorową wizę i ubezpieczenia, zarezerwowaliśmy przez internet noclegi i w sobotni poranek 19 maja, z pełnymi sakwami wyruszyliśmy z Placu Kościuszki przez Malawicze i Nowodziel w kierunku granicy. Przejście graniczne pokonaliśmy bez problemów i w późne południe byliśmy w Grodnie. Z rana pogoda była wietrzna, zanosiło się na deszcz, ale nas chmury ominęły, było coraz cieplej i pogodniej. Stroje mieliśmy ze sobą na różne warunki pogodowe i zmienialiśmy je, zależnie od potrzeb. W Grodnie, przed przekroczeniem Niemna, wjechaliśmy na taras z prawej strony, skąd jest przepiękny widok na rzekę i miasto. Taras ten jest obecnie gustownie zagospodarowany, ze stylową altanką. Zrobiliśmy zdjęcia i nacieszyliśmy oczy widokiem. W centrum dokonaliśmy wymiany walut, drobnych zakupów, przejechaliśmy przez miasto, które jest nam znane z poprzednich wizyt. Grodno jest z roku na rok coraz piękniejsze i bardzo zadbane.
Nocleg mieliśmy na peryferiach w hostelu przy grodzieńskich Azotach. Był to dawny hotel robotniczy. Warunki nie były luksusowe, ale było łóżko z pościelą, ciepła woda z prysznicem, "kipiatok" i miejsce na rowery - wszystko za 24 zł. Czegoż nam trzeba więcej? Licznik wykazał 56 przejechanych kilometrów.
W niedzielę 20 maja wyjechaliśmy wcześnie w kierunku Wołkowyska. Jechaliśmy szosą nr 44, w większości przez szerokie przestrzenie pól uprawnych, rzadziej przez lasy. Ruch pojazdów był umiarkowany, wiatr na ogół sprzyjał. Po drodze zajechaliśmy do wsi Kwasówka, w miejscowym pięknie odnowionym i utrzymanym kościele odbywała się akurat uroczystość bierzmowania, podczas mszy celebrowanej w języku polskim. W Wołpie zjedliśmy pielemienie i wypiliśmy kawę. Do Wołkowyska dotarliśmy po godz. 17. Zrobiliśmy zakupy i po wspinaczce pod górę, zakwaterowaliśmy się w nowym motelu na obrzeżach miasta. Warunki bardzo dobre – Europa. Przejechaliśmy w ciągu dnia 92 km, etap ten okazał się najdłuższym w całej wyprawie.
Trzeci etap z Wołkowyska do Słonimia był dość trudny, bo jechaliśmy ruchliwą szosą nr 99, którą przejeżdżało wiele TIR-ów, w dodatku pedałowaliśmy przeważnie pod wiatr; było też sporo wzniesień. Po drodze zajechaliśmy do Zelwy, gdzie jest piękne sztuczne jezioro. We wsi Synkowicze zwiedziliśmy cerkiew obronną św. Michała Archanioła wybudowaną w XIV wieku. Do Słonimia dotarliśmy ok. godz. 16, nieźle utrudzeni, po przejechaniu 65 km. Zamieszkaliśmy w największym w mieście hotelu "Szczara", który trudno zaliczyć do nowoczesnych – pokoje bez łazienek, jedno WC na piętrze. Było za to czysto i niedrogo. Zjedliśmy obiad w "stołowoj" za 10 zł, przeszliśmy się po centrum, miasteczko wydało nam się dość prowincjonalne i
We wtorek z rana wyruszyliśmy do Baranowicz. W pierwszej fazie, aby ominąć ruchliwe szosy, jechaliśmy ponad 20 km przez las, szeroką żwirówką. Mieliśmy cień od drzew i byliśmy osłonięci od wiatru. Dalej podążaliśmy drogą asfaltową prowadzącą przez przyległe do niej wsie. Nie wyglądają one zbyt okazale, na ogół są tam wiekowe drewniane domy kryte eternitem, zamieszkałe w większości przez emerytów. Młodzież uciekła do miast. Po godzinie 14 byliśmy w Baranowiczach, po przejechaniu 54 km. Zamieszkaliśmy w niedawno oddanym do użytku hostelu, zajmującym siódme piętro biurowca. Warunki bardzo dobre, wszystko nowe i pachnie czystością. Miasto jest duże i rozległe, centrum ruchliwe i ładnie odnowione. Jemy bardzo smaczny obiad w restauracji i serwujemy ciastko z kawą w dużej cukierni. Zwraca naszą uwagę piękna cerkiew z ośmioma wieżami, którą upamiętniamy na zdjęciach. Połowę wyprawy mamy za sobą.
Następnego dnia znowu wyjechaliśmy wcześnie i już w południe dotarliśmy do Nieświeża (51 km). Warunki do jazdy były idealne – szeroka szosa, w miarę płasko, lekki wiaterek z boku lub w plecy. W Nieświeżu zamieszkaliśmy w domku, który został zaadaptowany na potrzeby turystów. Za 14 rubli mamy doskonałe warunki, świetnie wyposażoną kuchnię, wi-fi, werandę i altankę, w dodatku niedaleko zamku. Udajemy się pieszo do dawnej twierdzy Radziwiłłów, za 14 rubli zwiedzamy komnaty. Zamek odrestaurowany i odbudowany po pożarze, jest dowodem potęgi rodu Radziwiłłów. Komnaty zawierają na ogół repliki obrazów i innego wyposażenia. Zwiedzamy jeszcze kościół Bożego Ciała. Aktualnie jest on remontowany i odnawiany. Znajduje się w nim tablica poświęcona poecie Władysławowi Syrokomli.
W czwartek z rana wyruszyliśmy w kierunku Nowogródka. Szosa była szeroka, wiatr nie przeszkadzał. Po drodze zajeżdżaliśmy w Mirze do drugiego zamku po Radziwiłłach. Prezentuje się on okazale, odwiedzany jest przez dużą liczbę turystów, między innymi z Chin. Zamek ten zwiedzaliśmy podczas podobnej wycieczki w roku 2013, w związku z tym robimy tylko zdjęcia na jego tle. Przed Nowogródkiem zaczynają się spore wzniesienia. Na nocleg zatrzymaliśmy się we wsi Sielec, w ośrodku treningowym biathlonistów, na 3 km przed Nowogródkiem, po przejechaniu 79 km. Las, spokój i cisza. Oprócz nas nie było żadnych gości.
Następnego dnia z rana zwiedziliśmy Nowogródek i zrobiliśmy zdjęcia przy pomniku Adama Mickiewicza oraz na wzgórzu z ruinami zamku. Jadąc w kierunku Lidy najpierw mieliśmy z górki i wiatr w plecy, potem były tereny płaskie. Do Lidy dotarliśmy w południe. Z trudem znaleźliśmy naszą kwaterę w prywatnym domu. Zwiedziliśmy centrum i kupiliśmy bilety na dworcu na sobotni pociąg do Grodna. Centrum Lidy jest zadbane i gustownie urządzone. Robiliśmy zakupy w dużym markecie, gdzie towarów jest pod dostatkiem. Dniówka wyniosła 72 przejechanych kilometrów.
Sobota – ósmy i ostatni dzień naszej wyprawy. Załadowaliśmy się do pociągu z rowerami i po trzech godzinach jazdy dotarliśmy do Grodna. Wydaliśmy w sklepie spożywczym ostatnie ruble i wyruszyliśmy w kierunku granicy. Oprócz zmęczenia dokuczał upał, jednak chęć dotarcia do domu wyzwoliła dodatkowe siły. Bez kłopotów na granicy dotarliśmy ok. godz. 15 do Sokółki. Finis coronat opus!
Plan wycieczki został w pełni zrealizowany. Każdy z nas przez osiem dni przejechał na rowerze ponad 500 km. Pogodę mieliśmy przez cały czas w sam raz do jazdy, powietrze było rześkie, nie było upałów, ani razu nie jechaliśmy w deszczu. Sprzęt mieliśmy widocznie dobrze przygotowany, bo żaden z naszej szóstki nie miał najmniejszego defektu, uniknęliśmy również kolizji i wywrotek. Tworzyliśmy poza tym zgraną grupę.
Warunki dla rowerzystów na Białorusi są dobre. Drogi są szerokie i mniej kręte niż w Polsce. Więcej odcinków jest prostych, z roweru widać szeroką panoramę pól i łąk, wieżyczki cerkwi i kościołów. W niektórych miastach i w ich pobliżu są ścieżki rowerowe. Poza tym, nie jest drogo, łatwo można wymienić waluty, pobrać pieniądze z bankomatów, zrobić zakupy, czy znaleźć nocleg. Mało w miastach i przy drogach jest placówek gastronomicznych. Nasze karty płatnicze są użyteczne i można nimi zapłacić prawie wszędzie. W hotelach i innych obiektach publicznych dostępne jest wi-fi. W porozumiewaniu się z ludźmi również nie mieliśmy żadnych problemów, wielu miejscowych ma polskie korzenie.
W imieniu wszystkich uczestników dziękuję Gienkowi Wiśniewskiemu za zaplanowanie wycieczki, wykonanie niezbędnej "roboty papierkowej" i liderowanie naszej grupie podczas tej egzotycznej podróży.
Czesław Sańko