Chciałam, żeby wszystko zostało sprawiedliwie osądzone, ale nic z tego nie będzie - mówi babcia Sebastiana (nazwisko do wiadomości redakcji), który jako 1,5-roczne dziecko sam wyszedł z przedszkola w Sokółce. - Udzieliłem ustnej nagany dyrektorce. Na tym się to zakończyło - stwierdza Stanisław Małachwiej, burmistrz Sokółki.
Przypomnijmy, do zdarzenia doszło na początku września ubiegłego roku przed Przedszkolem Samorządowym Nr 5 w Sokółce. - Wracałam wtedy z rynku - mówi kobieta, która znalazła małego Sebastiana. - Spostrzegłam, że jakieś dziecko bawi się kamuszkami. Po jakimś czasie wynosiłam śmieci. Byli akurat u mnie goście z Gdańska. Dopiero wtedy dostrzegliśmy, że chłopczyk biega po podwórku bez opieki żadnej dorosłej osoby. Okazało się, że nikt go nie zna i nie wie, skąd jest. Jeden pan zaproponował, żeby wezwać policję, ktoś inny podpowiedział, żeby wziąć dziecko do pobliskiego przedszkola. Na miejscu panie nie wiedziały nawet, że malucha nie ma. Tymczasem chłopiec stał przy kontenerze na śmieci, każdy mógł go potrącić - dodaje.
Sebastian miał wtedy zaledwie 1,5 roku.
Nauczycielki usprawiedliwiały się, że był to drugi dzień nauki, gdy zarówno personel, jak i dzieci były nowe. Mama i babcia Sebastiana zostały poinformowane o całym zdarzeniu i przeproszone dopiero po około miesiącu. Nauczycielki dostały nagany z wpisem do akt, dyrektorka przedszkola - naganę ustną. W drzwiach zamontowano zamek i dzwonek, skontrolowane też zostały inne przedszkola w mieście. Wydawało się, że sprawa jest załatwiona. Tymczasem w marcu br. do Komisji Rewizyjnej sokólskiej Rady Miejskiej wpłynęła oficjalna skarga od babci Sebastiana. Radni na ostatniej sesji uznali ją za zasadną. Sprawa trafiła do burmistrza Sokółki.
- Pojedyncze przypadki zdarzają się pewnie. Ważne, żeby wyciągać wnioski - mówi Stanisław Małachwiej. Dodaje, że dyrektorce udzielił ustnej nagany i "na tym sprawa zakończyła się".
- Nie chciałbym na razie mówić na ten temat czegokolwiek - dodaje Krzysztof Szczebiot, zastępca burmistrza Sokółki.
Właśnie pretensję o takie rozstrzygnięcie ma babcia dziecka. - Jednak udam się do prokuratury, bo uważam, że to nie jest sprawiedliwe. Władze postąpiły nie fair - mówi. - Kiedy dzwonek był wstawiony? Dopiero w lutym. Tak długo nic nie zrobiono. Gdyby panie na bieżąco rozwiązywały problemy, nie byłoby tematu. Broni się pracownika, ale w imię czego? - pyta.
- Jeżeli tej pani nie satysfakcjonuje to, że zostaliśmy już ukarani, to ma prawo, żeby iść do prokuratury - mówi Lucyna Szymańska, dyrektor PS nr 5.
(is)
Czytaj też:
Chłopczyk sam wyszedł z przedszkola. "To niedopuszczalne"