Nie demencja starcza, ani choroba Parkinsona, a rak jest chorobą, na którą według ostatnich doniesień cierpi Władimir Putin. Przywódca Rosji oczekuje lub przeszedł już stosowną operacją. Nie oznacza to, że umrze lada dzień, jest otoczony sztabem medyków i codziennie musi brać odpowiednie lekarstwa. Choroba jednak może wpływać na podejmowane przez niego decyzje.
O chorobie Putina wspominał rosyjski historyk i politolog Walerij Sołowiej, a ostatnio potwierdził to amerykański reżyser Oliver Stone, uważający się z przyjaciela rosyjskiego prezydenta, a w niektórych kręgach nazywany pożytecznym idiotą, lub też tzw. agentem wpływu.
Nie oznacza to, że Władimir Putin umrze lada dzień, dzisiejsza medycyna potrafi wiele, a on mimo sankcji nałożonych na Federację Rosyjską może liczyć na najlepszą możliwą opiekę. Tym niemniej zażywana farmakologia nie może się nie odbić na jego zachowaniu. W relacjach medialnych dostrzec można chociażby trzęsącą się prawą rękę, nad czym Putin nie jest w stanie zapanować, czy też nabrzmiałą twarz, co może być skutkiem zażywanych sterydów.
Komentatorzy uważają, że choroba tylko wzmacnia motywację Putina obawiającego się zamachu na swoje życie. Rosyjski przywódca izoluje się i dostęp do niego ma bardzo ograniczone grono osób. Przyczyn jest kilka. Putin praktycznie nikomu nie ufa, boi się zamachu, ale także zakażenia celowego lub przypadkowego jakąś groźną chorobą zakaźną.
Ostatnio mianował nowego ministra do spraw nadzwyczajnych. Został nim człowiek, którego nawet w Moskwie nikt nie znał, okazało się, że to jeden z jego osobistych ochroniarzy.
Tym niemniej spekulacje na temat następcy prezydenta Rosji tylko przybierają na sile. W zachodniej prasie dominuje nawet pogląd, że nie dożyje on do 2023 roku. Co i rusz wypływają nazwiska jego potencjalnego następcy.
Najczęściej się wymienia nazwisko Nikołaja Patruszewa, byłego dyrektora Federalnej Służby Bezpieczeństwa, a obecnie sekretarza Rady Bezpieczeństwa FR. Ma on życiorys podobny do Putina. Urodził się w Leningradzie, ukończył wyższe kursy KGB i związał się ze służbami specjalnymi. W sumie więc jest reprezentantem tych sił, które doprowadziły Putina do władzy. Jest o rok starszy od władcy Kremla (urodził się w 1951 roku), ale w zdecydowanie lepszej kondycji fizycznej.
Czy będzie przywódcą Rosji?
Wiele zależy od rozwoju wydarzeń na froncie wojny rosyjsko-ukraińskiej. Mija już trzeci miesiąc wojny i jak na razie nic nie wskazuje na rychłe zakończenie konfliktu.
Po ataku na Ukrainę 24 lutego i niepowodzeniu tzw. specjalnej operacji wojskowej, której głównym celem miała być zmiana władz w Kijowie i ustanowienie prorosyjskiego rządu, Kreml postawił sobie cele mniej ambitne, ale nie mniej groźne. W dalszym ciągu zamierza zniszczyć Ukrainę, tylko innym sposobem.
Teraz celem jest przede wszystkim zajęcie całego obszaru obwodów ługańskiego i donieckiego w ich granicach sprzed 2014 roku oraz aneksja terenów, które Rosjanom udało się zająć na południu Ukrainy na początku wojny. Mowa o obwodzie chersońskim i części zaporoskiego. Wobec braku poparcia ludności okupowanych terenów dla idei powstania tzw. Chersońskiej Republiki Ludowej na wzór istniejących tzw. Ługańskiej RL i Donieckiej RL pojawiła się koncepcja inkorporacji tych ziem bezpośrednio w skład Federacji Rosyjskiej, jak się to stało z Krymem w 2014 roku. Pierwsze kroki poczyniono: wprowadzono rubla zamiast hrywny i rozpoczęto rozdawanie ludności rosyjskich paszportów. Znaleziono też (w każdym społeczeństwie się tacy znajdą) miejscowych kolaborantów, których wysunięto do władz lokalnych.
Z drugiej strony uruchomili się np. były premier Włoch Sylwio Berlusconi oraz wyciągnięty z zapomnienia Henry Kissinger, były doradca prezydenta Nixona i laureat pokojowej nagrody Nobla (za zakończenie wojny w Wietnamie), którzy zaczęli argumentować, że Zachód powinien zaprzestać pomocy militarnej Ukrainie i skłonić ją do pokoju na - jakżeby inaczej - rosyjskich warunkach. Według tej koncepcji, Ukraina miałaby zaakceptować straty terytorialne. Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełensky oraz władze USA i Wielkiej Brytanii odrzucili taką możliwość, domagając się wycofania Rosjan na linię sprzed 24 lutego.
Oficjalnych negocjacji nie ma i o wszystkim decyduje to, co się dzieje na froncie. Tu Rosjanie zmienili taktykę. Już nie atakują długimi kolumnami, ale po nawale artyleryjskiej metr po metrze, albo kilometr po kilometrze wgryzają się w pozycje ukraińskie. W niektórych miejscach, gdy trafią na słabsze jednostki, udaje im się przerwać front. Najtrudniejsza sytuacja jest na wschodzie, czyli w Siewierodoniecku i Lisiczańsku, którym grozi okrążenie. Aby walczący tam żołnierze ukraińscy uniknęli losu obrońców Mariupola, możliwe, ze konieczna będzie ewakuacja obu miast.
Rosjanie, nie zważając na straty, kontynuują ataki na niemal całym odcinku frontu w Donbasie. Od Iziumu, do Gorłówki. Inaczej niż pod Kijowem udało im się rozwiązać jako tako problemy logistyczne. Atakują wzdłuż torów kolejowych i właśnie koleją transportują zaopatrzenie. Ukraina ma według prezydenta Zelenskiego prawie 700 tys. ludzi pod bronią, ale co zrozumiałe nie wszystkich można użyć do walki na froncie.
The illegal and unprovoked invasion of Ukraine is continuing.
— Ministry of Defence 🇬🇧 (@DefenceHQ) May 25, 2022
The map below is the latest Defence Intelligence update on the situation in Ukraine - 25 May 2022
Find out more about the UK government's response: https://t.co/5IjDUc7yXO
🇺🇦 #StandWithUkraine 🇺🇦 pic.twitter.com/jgqwCWcHDP
Najlepsze jednostki, czyli regularna armia Sił Zbrojnych Ukrainy również mocno krwawi, a oddziały obrony terytorialnej wciąż są zbyt lekko uzbrojone i nie zawsze są w stanie wytrzymać zmasowaną nawałę ogniową. Lepiej niż obrona terytorialna radzą sobie natomiast bataliony ochotnicze, ale te są po prostu lepiej wyszkolone (dawni weterani różnych wojen) i zmotywowane. Trzeba też zaznaczyć, że ukraińska obrona terytorialna to trochę jednostki innego typu niż w Polsce. Można ich bardziej porównać do pospolitego ruszenia niż do ludzi, którzy na co dzień, albo chociaż raz w tygodniu podnoszą swoją sprawność bojową. Dobrze sprawdzali się w bombardowanych miastach i przedmieściach, jako wsparcie dla ludności cywilnej i zaplecze frontu. W bezpośredniej walce z artylerią i ciężkim wojskiem są już mniej skuteczni.
Na front powoli dochodzi sprzęt z zagranicy m.in. holowane haubice amerykańskie M777 czy też francuskie i czeskie samobieżne haubice (takie na kołach) oraz polskie czołgi. Wydaje się jednak, że tego sprzętu, mimo że ma lepsze parametry niż rosyjski, jest zbyt mało. Jego ilość na froncie jest niewystarczająca. Rozwój wydarzeń wskazuje, że mimo ponoszonych strat w ludziach i sprzęcie Rosjanie będą w stanie wyprzeć Ukraińców z Donbasu. Czy na dalszą ofensywę będzie ich stać? Bez rozejmu czy zawieszenia broni, potrzebnego na uzupełnienie zaopatrzenia — wątpliwe. Donbas są jednak w stanie opanować.
(ms)