Lubimy otaczać się niepowtarzalnymi przedmiotami, lubimy także otrzymywać wyjątkowe upominki, wykonane specjalnie dla nas. Coraz częściej szukamy czegoś naturalnego, tradycyjnego. W dzisiejszych czasach dużą popularnością cieszy się rękodzieło, przedmioty wykonane przez artystów znajdują wielu zwolenników. Odwiedziliśmy Agnieszkę Łaskarzewską-Kwasowską z Osmołowszczyzny, która pochodzi z artystycznej rodziny i kultywuje tradycje przekazane jej przez najbliższych. Pani Agnieszka zajmuje się pirografią, rzeźbi, haftuje i szydełkuje. Tworzy także biżuterię i pisze teksty piosenek. A najbardziej cieszy ją radość osób, dla których wykonuje swoje dzieła.
Skąd wzięła się pasja wypalania w drewnie, pracy z drewnem? Czy kojarzy się z pani zawodem?
- W ogóle nie pasuje do mojego zawodu, jestem z wykształcenia krawcową. Moja cała rodzina jest uzdolniona artystycznie. Miałam wujka, który robił drewniane książki i wypalał w drewnie. Mam starą rodzinną pamiątkę w postaci takiej książki, którą zabrałam ze swojego rodzinnego domu do Osmołowszczyzny. Może rok po ślubie zaczęłam się przyglądać ozdobom na okładce, był tam wypalony piękny ptak. Nie wiedziałam jak mam się do tego zabrać i czym to zrobić. A że zbliżały się święta Bożego Narodzenia, więc w prezencie od męża otrzymałam wypalarkę. I tak powstał mój pierwszy ptak, wzorowałam się książką wujka. Muszę przyznać, że nie bardzo mi to wyszło, więc odłożyłam to na jakiś czas. Mąż ciągle mnie namawiał, abym zaczęła coś wypalać. Nawet znalazł mi obrazek, który chciał, żebym wypaliła. To był jeleń, wyszedł mi całkiem fajny. I tak zaczęła się moja przygoda z pirografią. Obrazami obdzielałam rodzinę swoją i męża, mąż ciągle mi podsuwał motywy. Wszystkie były w stylu myśliwskim, bo to zamiłowanie męża.
Pani obrazy można znaleźć w galerii w Sejnach. Jak tam trafiły?
- Upomniała się o mnie przyjaciółka, która otwierała tam sezonową galerię. Przyjaciółka, która ją otworzyła pisze ikony. Chciała zebrać twórców z całego Podlasia i tak znalazły się tam moje prace. W tym roku także już mam zamówienie. Od tej pory o wiele więcej czasu zaczęłam poświęcać wypalaniu. I zaczęłam robić magnesy.
Czy zajmuje się pani tylko wypalaniem?
- Nie, mam w zanadrzu jeszcze inne pasje. Maja babcia wyszywała piękne ręczniki, ozdobione nimi były ikony. Posiadam taki ręcznik, zawsze fascynowało mnie to, że babcia wyszywała nie na kanwie, tylko na lnianym płótnie. Było to płótno ręcznie robione. Zawsze zastanawiałam się, jak babcia może tak równo wyszywać, a ona potrafiła. Było to mistrzostwo, tak mnie to zafascynowało, że pomalutku zaczęłam próbować sama. Pamiętam też ze szkoły, że na pracach ręcznych uczyłyśmy się wyszywać. Babcia także szydełkowała, robiła na drutach, tkała dywany i chodniki. Na chusteczkach wyszywała inicjały i haftowała. Jak babcia nie widziała, też próbowałam tkać. Tak więc rękodzieło od najmłodszych lat było obecne w moim życiu.
Wszyscy w rodzinie byli artystami, dla pani to było codziennością. Stykała się pani z tym wszystkim i mimo woli wsiąkało to w panią...
- Pamiętam, że w moim rodzinnym domu na ikonach zawsze były ręczniki, ręczniki wisiały też nad wiadrem wody. Dom był ozdobiony makatkami, które wyszywała moja mama. Wszędzie znajdowały się jakieś przedmioty wykonane przez domowników, byłam nimi otoczona i to normalne, że sama zajęłam się rękodziełem. Szydełkować lubię, ale wykonuję ozdoby praktyczne – ozdoby na choinkę, serwetki sporadycznie. Moją nową pasją są koraliki, znalazłam informacje na ten temat i chłonęłam wiedzę. Zawsze jak znudzi mi się wykonywanie czegoś, mam w zanadrzu coś innego, nowego. Najpierw wypalałam, znudziło mi się i zaczęłam szydełkować, później przyszedł czas na biżuterię z koralików. Wyszywam też krzyżykiem. Rękodzieło jest sensem mojego życia.
Jaką jeszcze umiejętnością zaskoczy nas pani?
- Chyba to już wszystko. Chociaż chciałam jeszcze nauczyć się tkać, posiadam krosna, tylko chęci mi brakuje, aby zacząć. Może za dużo rzeczy już robię, tkanie pochłania dużo czasu i umiejętności. Nie bardzo mam też od kogo się nauczyć, coraz mniej jest osób, które mogłyby przekazać nam swoją wiedzę. W każdym razie krosna stoją w stodole i czekają na swoją kolej. Myślę, że doczekają się kiedyś. Na razie rządzi pirografia i krzyżyki.
Czy każdy może zająć się wypalaniem? Czy jest to trudne?
- Zaliczam się do osób, które nie są obdarzone zdolnościami plastycznymi. Potrafię narysować proste rzeczy, ale trudniejsze kopiuję i później przenoszę na deskę. Są osoby, które biorą do ręki pirograf i od razu wypalają. Są to mistrzowie i chylę przed nimi czoła. Pirografią jest trudną sztuką, ale każdy może się jej nauczyć. Każde drzewo inaczej poddaje się wypalaniu. Dąb jest bardzo twardy i trzeba użyć więcej siły, brzoza jest miękka i łatwo się z nią pracuje. Sosna posiada, ja to nazywam schodki, na takim ciemniejszym schodku w ogóle nie da się wypalać. Zostaje ciemniejsza kreseczka, ciężko się z nią pracuje.
Trzeba poznać właściwości różnych rodzajów drzewa, aby móc z nimi pracować?
- To nie jest tak, że biorę kawałek drzewa, siadam i wypalam. Aby dobrze się wypalało drewno, musi być ono suche. Później przecieramy papierem ściernym kilka razy, aby było gładziutkie. I możemy brać się za wypalanie. Ja osobiście lubię pracować na brzozie, osice i dębinie.
Jak pani wychodzi ze swoimi produktami do ludzi? Co zamawiają je klienci? Z czym musi się pani zmierzyć, aby ich zadowolić?
- Za namową przyjaciółki założyłam stronę Biebrzański Tygielek. Zawsze mi powtarzała, abym wyszła do ludzi, pokazała co potrafię. Zaczęłam przez przypadek robić magnesy. Przyjechał kuzyn męża i wymarzył sobie magnesy z Dąbrową, a w Dąbrowie ich nie ma. Zrobiłam mu najpierw jeden, a później jeszcze kilkanaście, bo chciał nimi obdarować znajomych. Magnesy są bardzo sympatyczne. Przed Dniem Babci i Dziadka miałam wrażenie, że wszyscy oszaleli na punkcie magnesów. Nie nadążałam z zamówieniami, bo każdy je chciał, a ja chciałam każdego uszczęśliwić. Miałam niesamowitą frajdę, kiedy dawałam zrobioną rzecz danej osobie. Patrząc na ich radość, chciało się siedzieć i wypalać. Oni cieszyli się z kawałeczka drewna, czasami kolorowego, chociaż zawsze sobie powtarzałam, że nie będę malować, bo to jest pirografia. Nie da się nie malować, ludzie lubią kolory i niech ich trochę mają w tym szarym świecie. Cieszę się, że mogę kogoś obdarować swoim talentem. Zawsze sobie myślę, że kiedy mnie już nie będzie na świecie, gdzieś tam w domach będzie kawałeczek mojego serca. Zamówienia są naprawdę różne, mamy zamawiają metryczki dla swoich dzieci w postaci magnesów. Miałam także zamówienia na kościół w Dąbrowie, Kamiennej Starej, Różanymstoku, na cerkiew w Jacznie. Ludzie sami podsuwają mi pomysły, to jest obopólna korzyść, bo ja też uczę się czegoś nowego. Miałam zamówienia na odwzorowanie zdjęcia, bałam się tego, ale podjęłam wyzwanie. I byłam zadowolona z efektu, teraz już z większą odwagą „wypalam twarze”. Mam zamówienia, aby uwiecznić dzieci, mężów. Zrodził się też pomysł, aby odwzorować na drewnie twarze całej naszej rodziny i stworzyć drzewo genealogiczne. Nie wszystkie jednak rysy twarzy da się wiernie odwzorować, czasami ktoś ma tak specyficzny uśmiech, że nie da się tego wypalić. I jest wtedy ból serca. Chciałoby się, aby ten uśmiech był tak płomienny jak w naturze i nie udaje się.
Widziałam na pani profilu ikonę Jezusa. Czy było to duże wyzwanie?
- Ikona była trudna w wykonaniu, zawsze mnie ciągnęło do wypalania sakralnych obrazów, tylko czułam jakąś bojaźń, aby nie zrobić im krzywdy. Miałam jakieś wewnętrzne opory. W pewnym momencie pomyślałam sobie, że spróbuję. Tak się złożyło, że kuzyn chciał obraz Jezusa. Kiedy wydrukowałam obraz do odwzorowywania, to był bardzo ciemny. Pomyślałam „Boże, jak ja Cię wypalę?”. Pracowałam nad tym obrazem długo, zawsze kiedy do niego podchodziłam, drżała mi ręka i mówiłam sobie, że to jeszcze nie dziś, odkładałam na kolejny dzień. Kiedy zdecydowałam się na wypalanie, zaczęłam od oczu. Oczy to zwierciadło duszy. Pragnęłam, aby odwzorować oczy tak, by patrzyły na mnie. Udało mi się uzyskać ten efekt. Niedawno wypalałam drugi obraz Jezusa i poszło mi o wiele łatwiej. Wiedziałam jak poprawić moje pierwsze niedociągnięcia. Tak jest z każdym następnym dużym obrazem, wiem, co mogę udoskonalić.
Kiedy wypalałam pierwszy obraz Jezusa miałam dylemat. Człowiek chciał mi zapłacić, ale jak ja mogłam sprzedać Jezusa? Za trzydzieści srebrników? Nie chciałam go w ogóle sprzedawać, bo jak tak można? Z drugim obrazem pracowało mi się o wiele lepiej, miałam wrażenie, że Jezus pozwala mi nad sobą pracować. Bo to nie jest tak, że ja coś wypalę, bo chcę. Czasami mi nie wychodzi i muszę odłożyć pracę. W tym przypadku było tak, że wiedziałam, że muszę zacząć od oczu. Jakiś wewnętrzny głos mi tak podpowiadał. I zaczęłam od oczu. Pracując dalej miałam wrażenie, że Jezus na mnie patrzy i pozwala mi pracować. Wypalanie Jezusa było bardzo pracochłonne, ale miałam ogromną satysfakcję. Kiedy patrzyłam na ukończony obraz, byłam szczęśliwa i myślałam: nie oddam Cię bo jesteś taki piękny. Ale musiałam oddać, ktoś na niego czekał. W domu mam niewiele swoich prac, wszystko rozdaję.
Czy mąż pomaga w pracy, przygotowaniach?
- Tak, bardzo mi pomaga. Wspiera mnie od samego początku. Kiedy nie mam chęci do pracy, namawia mnie i prosi, abym zaczęła coś robić. Przygotowuje mi deski, pomaga jak może. Myślę, że gdyby nie on, nie byłoby moich prac. Motywuje mnie i wspiera z każdej strony. Przygotowanie desek to typowo męskie zajęcie, a chciałabym też, aby mąż czuł się potrzebny i miał swój udział w pracy. To on wykonuje czarną robotę, to co najważniejsze – przygotowuje deseczki.
Jak odbierane są pani prace przez innych?
- Mam taką swoją super fankę, malutką sąsiadkę. To jest moje oczko w głowie. Kiedy ogląda moje prace, to ma łzy w oczach i wiem, że warto dla niej zrobić wszystko. Jest bardzo skromna, ale z każdego prezentu cieszy się całą sobą. I opowiada wszystkim, że ma ciocię artystkę. Lubię obdarowywać ludzi, to jest dla mnie najważniejsze, mieć kontakt z osobą, której wykonuję daną rzecz i potem widzieć jej radość.
Wspiera też pani akcje charytatywne.
- Tak, robię to z ogromną radością. Ostatnio wspierałam akcję charytatywną na rzecz remontu cerkwi w Jacznie. Przecież ja dostałam od Boga ten talent za darmo i jeżeli ktoś potrzebuje pomocy, to wypada się podzielić, oddać część innym. Bardzo się cieszę, że mogłam choć malutką cegiełkę dołożyć do tej akcji. Przygotowałam magnesy z wizerunkiem cerkwi, obraz cerkwi i ikonę.
Jakie są pani marzenia, plany na przyszłość?
- Chciałabym uszczęśliwić wszystkich wokół siebie, ale tak się nie da. Nie mam specjalnych marzeń, chciałabym być zdrowa i mieć siłę do robienia rzeczy, które kocham. A plany? Nigdy nic nie planuję, ja planuję, a Bóg się z tego śmieje. Cieszę się co przyniesie każdy dzień, nigdy nie wiadomo co nas czeka. Co przyniesie los, to przyjmę z pokorą i wdzięcznością.
Dziękuję bardzo za rozmowę.
Notowała: Halina Raducha