Prawie trzy lata temu, tuż przed świętami Bożego Narodzenia Ani Kułak z Dąbrowy Białostockiej zawalił się cały świat. Zdiagnozowano u niej nowotwór mózgu – glejaka. Młoda dziewczyna musiała się zmierzyć ze śmiertelną chorobą i podporządkować jej całe swoje życie. W marcu tego roku uczestniczyliśmy w akcji charytatywnej, aby pomóc Ani wrócić do normalnego życia. Dziś znów spotykamy się z nią, aby dowiedzieć się, że... nasza pomoc okazała się skuteczna!
- Na początku października miałam robiony rezonans - opowiada Ania. - 2 listopada miałam wizytę u neurochirurga, jeszcze wcześniej brałam chemię u swojej pani doktor, ale ona nie chciała mi nic powiedzieć o wynikach. Powiedziała, że chce, aby wynik skonsultował inny lekarz. Ciśnienie mi od razu podskoczyło, doszłam do wniosku, że skoro nic nie chce mi powiedzieć, to coś musi się dziać. I tak pełna niepokoju pojechałam do Warszawy. Lekarz obejrzał wynik, porównał z poprzednim z ubiegłego roku i stwierdził, że ta zmiana, która miała być znowu operowana w grudniu, zaczęła się zmniejszać. Chemia po długich 10 miesiącach zaczęła działać. Zmiany zmniejszyły się praktycznie o 80 procent. Jestem dobrej myśli, muszę jeszcze wykonać kontrolny rezonans kręgosłupa, aby wykluczyć ewentualne przerzuty. Jeżeli rezonans będzie w porządku, czeka mnie jeszcze z pół roku chemioterapii oraz oczywiście cały czas rehabilitacja i leki. Teraz jestem dobrej myśli, wierzę, że wreszcie wszystko się ułoży.
Razem z Anią cieszyła się jej cała rodzina, szczególnie mama, która bardzo przeżywała chorobę córki.
- Kiedy zadzwoniłam do mamy, aby przekazać jej dobrą wiadomość, od razu się rozpłakała - wspomina Ania. - Ale tym razem ze szczęścia. Obie płakałyśmy ze szczęścia. Prawie trzy lata czekałyśmy na tą chwilę, aż w końcu coś się ruszyło i zmieniło na lepsze. Chcę, aby tak już zostało, aby było coraz lepiej.
Pomimo, że guz w mózgu zmniejszył się Ania cały czas musi być poddawana chemii i rehabilitacji.
- Ubytki neurologiczne są zbyt duże - tłumaczy dziewczyna. - Nie da się tak szybko zregenerować organizmu. Na dodatek przez ostatnie pół roku znów przeszłam mniejsze udary, które pozostawiły po sobie piętno. Samą chemię planowo mam do końca kwietnia, jednak może być ona przedłużona. Przede mną jeszcze długa droga, ale jestem już schodek do przodu. Wszyscy mnie motywują i trzymają za mnie kciuki, a od kiedy poznałam wyniki rezonansu, to pozbyłam się ogromnego ciężaru. Nie potrafię opisać słowami tego jak się czuję, tego jak odżyła moja mama i siostry.
Ania niedawno straciła ukochaną babcię. 9 października dziewczyna miała wykonywany rezonans, a babcia trafiła do szpitala. Zapewniała Anię, że wszystko będzie dobrze.
- Moja babcia wymodliła moje wyzdrowienie - opowiada Ania. - Przed śmiercią powiedziała mi, że zawarła z Panem Bogiem układ. Że ją zabierze do siebie, a mnie uzdrowi. Mówiła, że tyle ludzi mi pomaga i wspiera, że muszę żyć i być zdrowa. Babcia cieszyła się, że Pan Bóg obiecał jej, że mnie nie zabierze. Ze słów babci zrozumiałam, że babcia zajęła moje miejsce, że to ja miałam tam być tam, gdzie ona jest teraz…
Data 2 listopada utkwi Ani głęboko w pamięci.
- Czułam, jakbym dostała drugie życie - cieszy się dziewczyna. - 2 listopada, moje drugie urodziny… Przede mną jeszcze długa droga, leczenie, rehabilitacja, ale wierzę, że będzie dobrze.
Ania pomimo choroby kontynuuje naukę.
- Cały czas studiuję, uczę się. Mam już dwie oferty pracy z Warszawy, ale najpierw muszę skończyć szkołę. Cale szczęście nauka nie sprawia mi problemów. Mam wspaniałych wykładowców, znajomych z uczelni i przyjaciół. Jestem w stanie wszystko ze sobą pogodzić - wyjazdy do Warszawy, pracę w szpitalu w ramach nauki, rehabilitacje - opowiada dziewczyna.
Ania dalej jest wolontariuszem i pomaga innym.
- Chodzę do niepełnosprawnego chłopaka - mówi. - Cierpi na porażenie mózgowe, jest ode mnie o rok starszy. To jest bezcenne, kiedy widzę na jego twarzy uśmiech, kiedy wychodzę z nim na spacer i widzę ile sprawia mu to radości, takie zwykłe, proste rzeczy… Opiekuję się też niewidomym małżeństwem. Mam czas, aby się z nimi spotkać, porozmawiać, pójść na spacer. To jest wspaniałe, nie potrafię opisać tego uczucia, kiedy z nimi jestem, to jest tak ulotne i tak wspaniałe… Robię to z przyjemnością. Dobro, które okazałam innym, wróciło do mnie. Dobro, które dajemy innym, wraca do nas, musimy to zapamiętać. Zamiast siedzieć w domu przed telewizorem lub komputerem lepiej jest wyjść do ludzi i im pomóc, to daje wiele radości i poczucie, że jesteśmy potrzebni. Mama zawsze uczyła mnie, aby pomagać innym, aby nie być samolubnym i obojętnym na ludzką krzywdę, to nic nie kosztuje. Ten rok był wyjątkowy, nawet nie marzyłam, że tyle osób zechce mi pomóc, zorganizować akcję, wesprzeć mnie finansowo. Teraz jeszcze pozytywna diagnoza lekarza, czasami boję się, że to sen. Że się obudzę i wrócę do rzeczywistości, gdzie cały czas towarzyszył mi strach i lęk o jutro. Dalej boję się o jutro, ale mniej. Wiem, że już będzie lepiej. Do końca życia będę też wdzięczna za okazaną mi pomoc, mogę spokojnie jechać na rehabilitację, do lekarza, wykupić leki i wiem, że mam na koncie fundacji środki finansowe. Że mogę zrealizować receptę, a nie odłożyć ją do szuflady, bo nie mam pieniędzy, aby zapłacić za leki. Warto pomagać innym, warto wspierać bo to wszystko wraca, a ta pomoc jest bezcenna. Nasza pomoc to największy dar jaki możemy dać drugiej osobie, jest ona bezcenna dla tych co jej potrzebują.
Halina Raducha