Z Lechem Hajkowskim, absolwentem dąbrowskiego Liceum Ogólnokształcącego z 1977 roku rozmawia Piotr Biziuk.
Jak wyglądała nauka w latach 70-tych?
Z dzisiejszej perspektywy widać, że wiele rzeczy było niepotrzebnych, nieprzydatnych w życiu. Na pewno zdobyłem ogólne wykształcenie. Moje dzieci ukończyły już studia, syn jest na ostatnim roku informatyki, ale też wkuwa rzeczy, które w życiu nie przydadzą mu się do niczego.
Jakie są pana dobre wspomnienia ze szkoły?
Człowiek był przede wszystkim dużo młodszy (śmiech). Było różnie, coś zostało ze wspólnych wyjazdów klasowych. Ale to były inne czasy, człowiek nie widział tej perspektywy, co w życiu można ciekawego robić. Było więc inaczej. Dziś młodzież ma zupełnie inne spojrzenie na przyszłość. Już w szkole średniej większość chyba już wie, co w życiu chciałaby robić. Kiedyś miało się tę szkołę w pobliżu, więc szło się do niej, żeby ją skończyć.
Jak przebiegały koleje pana życia?
Próbowałem zdać na studia, skończyłem pomaturalną elektroniczną w Białymstoku, na Grottgera. Dwa lata z życia zabrało mi wojsko. Później praca, trafiłem tutaj, do Lipska. Pobudowałem się. Niestety, zakłady się rozlatywały, los rzucił mnie do Niemiec. Mieszkam tam od prawie 20 lat.
Tęskni pan za rodzinnymi stronami?
Tutaj został dom, dzieci, które są już dorosłe. Przyjechać na dwa, trzy tygodnie - tak, to ciągnie. Natomiast życie w Niemczech jest inne.
Cieszy się pan na spotkanie z dawnymi przyjaciółmi?
Widziałem listę, myślałem, że więcej osób przyjedzie. Natomiast z mojej klasy będą dwie, czy trzy osoby. W moim roczniku było pięć klas po 30 osób: trzy żeńskie i dwie mieszane, a więc 150 uczniów. Tymczasem potwierdziło przybycie 18 osób, a więc dosyć skromna grupa. Ja przejechałem 1200 kilometrów, żeby tu być.
Dziękuję za rozmowę.