Czy pamiętacie film "Ratatuj" o sympatycznym szczurku, który był genialnym kucharzem?
W kluczowej scenie tego zabawnego, lecz jakże pouczającego obrazu krytyk kulinarny dostaje talerz tytułowej potrawy. Bierze odrobinę owego raratuja na widelec i... Momentalnie trafia do krainy dzieciństwa, gdzie matka podaje mu prostą zapiekankę warzywną. Niebo w gębie.
Gdy myślę o smakach, które na zawsze utrwaliły się w mojej pamięci, przychodzi mi na myśl kilka banalnych potraw. To ziemniaki pieczone w ognisku, ze zwęgloną skórką, które jadło się podrzucając w dłoniach, bowiem parzyły niemiłosiernie. To gruba pajda chleba z masłem i solą, ewentualnie cukrem. To kartofle gotowane w mundurkach, które po obraniu smarowało się masłem, posypywało szczyptą soli i połykało. To w końcu potrawa, którą po mistrzowsku potrafiła przygotować tylko babcia.
Rzecz nazywała się (chyba) tłukanica. Wystarczyło ugotować ziemniaki, rozbić je, dodać smażoną cebulę i skwarki, uformować kotlety i upiec. Zajadaliśmy się tym z rodzeństwem na wyścigi.
Zapewne z dzieciństwa pozostało mi niewytłumaczalne zamiłowanie do Coca-Coli.
Gdy patrzę zaś na młode pokolenie, jestem prawie pewien, że za kilkadziesiąt lat wspominać będzie ono z równym rozrzewnieniem pizzę i hamburgery. O kebabie i tortilli nie wspominając.
(ignis)