W następny weekend w Sokółce odbędzie się wielkie ściganie. Do miasta przyjadą zawodowi kolarze, aby wziąć udział w 33. Memoriale Stanisława Kirpszy. O znajomości z Michałem Kwiatkowskim, występie na Mistrzostwach Świata w Hiszpanii i o kolarstwie w ogóle, rozmawialiśmy z bratankiem pochodzącego z Igrył kolarza, Piotrem Kirpszą.
Stanisław Kirpsza pochodził z Igrył. Był polskim kolarzem szosowym i torowym. Kilkukrotnie sięgał po medale mistrzostw Polski. Zmarł tragicznie w 1980 roku. To właśnie jego pamięci dedykowana jest impreza kolarska, która ma się odbyć 11 i 12 października w Sokółce. Będzie to już 33. edycja tych zawodów, na których obok zawodowców będą mogli spróbować swoich sił także amatorzy. Sokółczanin, Piotr Kirpsza (rocznik 1989), bratanek utytułowanego kolarza z Igrył, kontynuuje rodzinne tradycje i ściga się w zawodowym peletonie pod auspicjami BDC Marcpol. Piotrek ma na koncie złoty medal drużynowych Mistrzostw Polski i wiele występów w międzynarodowych wyścigach. 21 września wziął udział w kolarskich Mistrzostwach Świata w hiszpańskiej Ponferradzie (jazda drużynowa na czas). Z jakim skutkiem?
Co się stało w Ponferradzie?
- Cóż, Michał Kwiatkowski zdobył mistrzostwo świata, a my... Byliśmy bliscy wejścia do pierwszej dwudziestki w jeździe drużynowej. Jednak niekorzystny zbieg okoliczności sprawił, że wyścig zakończyliśmy w rowie, a nie na miecie. Doganialiśmy drużynę włoską, która startowała przed nami. Jeden z Włochów został nieco w tyle, zaś za nim jechał wóz techniczny. Z prędkością 80 km/h zbliżaliśmy się do nich, kiedy nagle wóz techniczny włoskiej ekipy przyhamował na zakręcie. Mieliśmy ułamek sekundy, aby podjąć decyzję jak się ratować.
Są szlify?
- Ja akurat nie mam, w przeciwieństwie do moich kolegów z teamu, którzy upadli na asfalt. Mnie akurat udało się ich ominąć, ale niestety droga ma tylko sześć metrów szerokości i na tak krótkim odcinku musiałem wyhamować. Finalnie jazdę skończyłem w rowie. Skończyło się tylko na siniakach i lekkim bólu kręgosłupa.
Jakie było założenie zespołu na Mistrzostwa Świata?
- Poprawić wynik z poprzedniego roku. Konkretnie celowaliśmy w 25. miejsce. Stawiałoby to nas w czołówce drużyn z "dziką kartą". I te 25. miejsce było pewne do drugiego kilometra przed metą.
Co na to Dariusz Banaszek, kierownik teamu BDC Marcpol?
- Przez pół godziny siedział na krawężniku i chyba nie docierało do niego, co się wydarzyło. Nasz występ mógł być dla nas, jak i dla niego, ogromnym sukcesem. Niestety, musieliśmy się pogodzić z porażką. Czy to nasza wina? Tego bym nie powiedział. Widocznie tak było nam pisane, aby w taki sposób zakończyć te mistrzostwa.
Nie byliście jedyną polską ekipą, która startowała na Mistrzostwach Świata...
- Oprócz nas startowała też grupa CCC Polsat Polkowice, która zajęła 18. miejsce. Nasza ekipa miała do nich bardzo zbliżony czas i cały wyścig odrabialiśmy straty. Więc była szansa, żeby się do nich zbliżyć, a nawet pokonać, co byłoby wręcz cudowne.
Znasz się osobiście z takimi tuzami polskiego kolarstwa jak Michał Kwiatkowski czy Rafał Majka?
- Tak. Są to zawodnicy z mojego rocznika. "Kwiatek" jest o rok młodszy, Majka jest w moim wieku. Ścigałem się z nimi przez cały okres juniorski, a potem na wielu wyścigach w młodzieżowcach. Z Kwiatkowskim jeździłem w jednej ekipie w Pacifiku Toruń. Chodziliśmy też razem do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Toruniu. Potem mieszkaliśmy razem we Włoszech. Także znamy się bardzo dobrze.
Jakim jest człowiekiem?
- Już w juniorach zdobył tytuł Mistrza Świata i tytuł Mistrza Świata ze startu wspólnego, a mimo to woda sodowa nie uderzyła mu do głowy. Zawsze był poukładany, koleżeński. Wiedział, co chce osiągnąć. Kolarstwo zawsze w jego życiu było numerem jeden.
Jak ty zaczynałeś swoją przygodę z kolarstwem?
- Kolarstwo to u nas sport rodzinny i od zawsze był obecny w moim domu. Aczkolwiek nikt mnie nie namawiał do jazdy na rowerze. Sam bardzo lubiłem aktywność fizyczną. Próbowałem swoich sił w różnych dyscyplinach. Grałem w piłkę ręczną, piłkę nożną. Zanim wychodziłem na trening rowerowy, wcześniej grałem jeszcze w piłkę nożną, chwila na odrobienie lekcji, i dalej sport. Być może dlatego właśnie polubiłem wysiłek fizyczny. Jednak kolarstwo najbardziej przypadło mi do gustu. Na początku brałem udział w czwartkach kolarskich na stadionie w Sokółce, a z czasem zapragnąłem mieć swój rower wyścigowy. Potem pierwsze treningi, pierwsze wyścigi i tak to się zaczęło.
Jak oceniłbyś nasze sokólskie kolarstwo? Są u nas sportowcy, którzy mogliby pójść w twoje ślady?
- To nie ulega wątpliwości. Myślę, że w Sokółce jest wielu utalentowanych młodych sportowców, nie tylko kolarzy. Obrazują to ich wyniki czy to w boksie, czy w pływaniu. Jest wiele dzieciaków, które mogłyby w sporcie zajść bardzo daleko. Są też młodzi ludzie, którzy bardzo dobrze radzą sobie na rowerze. Jest nadzieja, że jeżeli nadal będzie im się to podobało, będą mieli na to czas, to będą mieli szansę się rozwinąć i osiągnąć nawet poziom międzynarodowy.
Jak wygląda dzień z życia kolarza? Ile czasu dziennie spędzasz "w siodle"?
- Na rowerze spędza się od 2 do 6 godzin, pokonując od około 80 do nawet 200 kilometrów. Sporadycznie, bo dwa razy w sezonie, trzeba wykonać nieco dłuższy trening. Ale to nie wszystko, bo wiadomo w sporcie, tak samo jak trening, ważna jest też regeneracja i dieta. Bycie kolarzem nie ogranicza się tylko do treningu na rowerze. Cały czas jest plan. Muszę dbać o prawidłowe odżywianie po treningu, o właściwą regenerację. Muszę tak ułożyć swój plan dnia, aby to wszystko pogodzić. Trzeba wiedzieć, kiedy można się rozerwać i nieco pofolgować. W moim wypadku jest to okres między listopadem a grudniem. Od nowego roku praktycznie do marca poświęcam bardzo dużo czasu ćwiczeniom ogólnorozwojowym. Zaś w sezonie praktycznie cały czas jest rower.
Jak wygląda twoje przygotowanie do sezonu?
- Wszystko zależy od dyrektora sportowego i od jego założeń. W okresie zimowym zazwyczaj są to dwa tygodnie zgrupowania, potem dwa lub trzy tygodnie w domu, i tak cyklicznie. Bliżej sezonu staramy się wyjeżdżać w cieplejsze rejony Europy.
Ile wyrzeczeń kosztowało cię dojście do tego poziomu?
- Tak bym tego nie nazwał. Po prostu tak bardzo to lubię, że wszystko co sprzyjało mojemu rozwojowi w kolarstwie stawało się dla mnie czymś naturalnym. Za młodu moi rówieśnicy jedli czipsy, fastfoody i popijali colę, a ja wyczytałem gdzieś, że sportowiec powinien tego unikać, tak też zrobiłem. Natomiast teraz na pewno mam mniej czasu dla znajomych, ale już i ja, i moi znajomi się do tego przyzwyczaili.
Jaka jest twoja recepta na sukces? Co byś doradził młodym kolarzom?
- Jest tylko jedna recepta. Trzeba po prostu bardzo chcieć i wierzyć w sukces. Trzeba mieć marzenia i do nich dążyć. Ważne przy tym jest to, aby nie zaniedbywać nauki. Sport to śliski temat, nie każdy może dojść na szczyt. Ode mnie zawsze wymagano, abym tak samo przykładał się do nauki, jak do sportu. I to zaprocentowało. Jestem w trakcie kończenia studiów na AWF w Gdańsku i zaraz będę miał obronę pracy. Kolarstwo nauczyło mnie samodyscypliny, mimo bardzo wielu zajęć potrafiłem sobie wszystko poukładać i znaleźć na wszystko czas. Natomiast mam wielu kolegów po fachu, którzy zakończyli edukację na maturze. Teraz kończą karierę i mają problem, bo muszą zaczynać od nowa. Trzeba pamiętać, że sport to nie tylko tężyzna fizyczna, ale i siła charakteru.
W jednym z wywiadów powiedziałeś, że każdy wyścig w Sokółce traktujesz jak Mistrzostwa Świata. Czy za dwa tygodnie podczas Memoriału Stanisława Kirpszy w Sokółce wzbogacimy się o kolejnego mistrza?
- Bardzo bym chciał wygrać ten wyścig, to nie ulega wątpliwości. Jednak to nie jest takie łatwe. Nie zawsze nawet najsilniejszy zawodnik wygrywa. Wszyscy wiedzą, że jestem w dobrej formie i bardzo mi zależy na wygranej. Dlatego przeciwnicy będą bardziej czujni. Wiedzą, że jak zaatakuję, to będzie to bardzo groźna ucieczka. Będziemy musieli opracować z drużyną odpowiednia taktykę, która da mi szansę na zwycięstwo.
Cały team będzie jechał na Kirpszę?
- Na to wygląda. W każdym razie bardzo bym chciał, żeby wygrał ktoś z mojej ekipy.
Co sprawia, że lubisz się ścigać w Sokółce?
- Cóż, tutaj mieszkam, stąd pochodzę. Ten sokólski memoriał jest dedykowany mojemu stryjkowi. Tutaj jest też masa moich znajomych, którzy mi kibicują i chciałbym im się jakoś za to, tym zwycięstwem, odwdzięczyć.
Czy twój stryjek Stanisław Kirpsza, był wielkim kolarzem?
- Był uznawany za wielki talent polskiego kolarstwa. Odnosił duże sukcesy, ale niestety nie zdążył postawić kropki nad i.
Jakie masz plany na przyszły sezon?
- Chciałbym wystartować w Tour de Pologne. W związku z tym, że lubię ucieczki, jestem znany z tego, że potrafię do samego końca trzymać mocne tempo, chciałbym na na którymś z etapów zaskoczyć gwiazdy światowego kolarstwa. Chciałbym pokazać, że jest chłopak z Sokółki, który przechytrzył wszystkich, zachował jeszcze resztki sił i zwyciężył po ataku na ostatnich kilometrach.
Czego ci życzyć, Piotrek?
- Najlepiej połamania kół.
Dziękuję za rozmowę.
Mariusz Bykowski
Wideo z kraksy polskiej ekipy można obejrzeć na portalu naszosie.pl.