Ubieranie się w secondhandach, popularnie zwanych „ciuchami" czy „szmateksami" dawno przestało uchodzić za obciach. Dzień dostawy nowego towaru dla wielu obytych z modą sokółczanek jest małym świętem – buszowanie między wieszakami w poszukiwaniu ubraniowych perełek dostarcza więcej emocji niż kupowanie ubrań w eleganckich butikach czy popularnych sieciówkach. Aby dowiedzieć się czemu ciuchlandy zawdzięczają swój sukces w naszym mieście, ruszyliśmy na „łowy" w poniedziałek, kiedy od wczesnych godzin porannych do kas sklepików ustawiają się kolejki zadowolonych klientek z kilogramami „skarbów".
O popularności secondhandów w Sokółce świadczy liczba szyldów „odzież zachodnia", które rzucają się w oczy na każdym rogu – wystarczy rozejrzeć się po centrum miasta, by dostrzec przynajmniej dziesięć. Według informacji, które uzyskaliśmy w Urzędzie Miasta, w tej chwili w Sokółce działa przeszło 30 sklepów z odzieżą używaną; niektóre kończą działalność bardzo szybko, inne utrzymują się na rynku latami.
- O sukcesie sklepu decyduje jakość towaru na wieszakach i to jak często się go wymienia - wyjaśnia Elżbieta Taraszkiewicz, prowadząca jeden z dłużej prosperujących ciuchlandów. - W Sokółce mamy ogromny rynek, na którym jest bardzo duża konkurencja. W innych miastach, chociażby na południu Polski, sklepy z odzieżą używaną to rzadkość; często są słabo zaopatrywane w towar niskiej jakości, dlatego niewielu klientów do nich zagląda.
Można się ubrać za 80 złotych
Na brak zainteresowania nie mogą narzekać sokólskie secondhandy. Przeciwnie, zakupowe „żniwa" ściągają do sklepów kobiety w różnym wieku, zarówno dojrzałych, jak i bardzo młodych; wiele z nich to stałe klientki, które śledzą bieżące trendy, ale cenią sobie oryginalność.
- Udało mi się kiedyś znaleźć na ciuchach oryginalne Lity (markowe buty od Jeffreya Campbella, kosztują pół średniego krajowego wynagrodzenia brutto - przyp. red.) w świetnym stanie - opowiada Patrycja, młoda dziewczyna przerzucająca wieszaki pełne letnich sukienek w kwiaty. - W popularnych sklepach najprostszy element kosztuje nieraz 80 złotych. Na ciuchach za te 80 złotych można skompletować pełny zestaw z fajnych, oryginalnych ubrań. Nowe ubrania ze „zwykłych" sklepów widzi się później na wielu osobach, wszyscy sprawiają wrażenie identycznie ubranych. Rzeczy z ciuchlandów bardzo rzadko się powtarzają.
- Ubrania popularnych firm typu H&M czy Zara, które trafiają do naszych sklepików z Zachodu, są często lepszej jakości niż te produkowane na polski rynek i sprzedawane w centrach handlowych - wyjaśnia pani prowadząca lumpeks w centrum miasta. - Mamy swoje stałe hurtownie używanej odzieży, więc wiemy, co i skąd do nas trafia.
Stałe klientki rywalizują ze sobą
W sklepowych koszach można odnaleźć nie tylko ubrania, ale też buty, torebki i biżuterię, często nowe, opatrzone jeszcze metkami ze sklepów, gdzie zostały kupione. Nie dziwi więc fakt, że do zakupów na ciuchach wkrada się nieraz element rywalizacji między klientkami.
- To prawda, zdarzają się kłótnie - mówi pani Elżbieta. - Kiedy nadchodzi Matki Boskiej Pieniężnej, czyli dzień wypłaty pensji, i gdy zbiega się on z dniem dostawy nowego towaru, w sklepie spotykają się wszystkie stałe klientki. Czasem ukrywają upatrzone „skarby" pod stertami innych ubrań i przychodzą po nie dzień-dwa później, kiedy spada cena.
Pani Elżbieta zwraca uwagę na to, że ciuchlandy mają spory wpływ na to, jak wyglądają mieszkanki miasta. - Jesteśmy pełne kolorów! Kiedy sklepów było mniej, panie po 50. ubierały się zwyczajnie i prawie jednakowo, a teraz, kiedy za grosze da się kupić ładne i oryginalne ubrania, często można pomylić matkę z córką - zauważa ze śmiechem.
Przynajmniej obejrzeć, co jest w nowej dostawie
To podchodzi pod uzależnienie. Nawet jeśli nie domykają ci się już drzwi do szafy, musisz wejść na ciuchy i przynajmniej pooglądać, co jest na wieszakach. Niby masz już wszystko, ale nie odpuścisz sobie tej bluzki. Przecież jest nowa i kosztuje raptem kilka złotych - mówi jedna z klientek sklepu pani Elżbiety, wrzucając na sklepową wagę kilka ubrań.
Do kosza z odzieżą dla dzieci, w którym leżały również zabawki, zaglądał jednak mały chłopiec, syn jednej z klientek – wykazał się cierpliwością, której brakuje wielu mężczyznom na zakupach w towarzystwie płci pięknej. Nie ma ich tu zbyt wielu, poszukiwanie skarbów na ciuchach jest wyraźnie kobiecą domeną, czasem wręcz dyscypliną sportu – konkurencja na rynku przenosi się również na konkurencję wśród klientek. Może to właśnie ta łagodna forma rywalizacji wpłynęła na sukces lumpeksów w naszym mieście?
(zb)