W schronisku życie toczy się bez względu na porę dnia, wolontariuszki działają od samego rana, wypuszczają po kolei psy na wybiegi, wyprowadzają je na spacery, bo razem z założycielkami Fundacji Vita Canis - Elżbietą Jadkowską, Edytą Doroszko i Dorotą Salame, które zajmują się schroniskiem, postawiły sobie ambitny cel, by każdy z ponad 100 psów mógł chociaż raz dziennie wyjść na spacer.
Pan Adam, jedyny pracownik, ma ręce pełne roboty przy sprzątaniu kojców, klatek, wybiegów, karmieniu, ogrzewaniu. Chwilę po naszym przyjeździe zjawiają się pierwsi goście, to starsze małżeństwo, które ponad tydzień temu zaadoptowało sunię ze schroniska, ale sunia czuje się samotna bez dotychczasowych towarzyszy i dlatego chcieliby zabrać jeszcze jednego pieska, którego wypatrzyli podczas poprzedniej wizyty, szukają go wzrokiem wśród rozbrykanej brygady na wybiegu. ”Ciemny był, tylko mordkę miał jasną’’ - mówi kobieta, a wolontariuszki, obie Justyny, włączają się w poszukiwania i odnajdują Kacperka, niedużego dorosłego już psa, który wdzięcznie drepcze za swoim nowym przeznaczeniem. Odprowadzamy ich wzrokiem, życząc powodzenia, ciepło zalewa serce.
Przed piętnastą podjeżdżają następni goście, niosą ze sobą trzy ogromne worki karmy, to przewodniczący Rady Miejskiej w Sokółce – Daniel Supronik, razem ze swoją córcią Kamilą, która ma 11 lat i zaciekawieniem rozgląda się po schronisku. Po raz kolejny z zafascynowaniem obserwuję naturalną i magiczną więź, jaka łączy zwierzęta i dzieci, pieski do niej podbiegają, łaszą się, kotki tulą się i przymilają, twarz dziecka promienieje. Myślę sobie, że to dla rodzica wspaniały czas, jaki można spędzić ze swoim dzieckiem. W oczach ojca widać miłość i czułość, gdy córka ma ręce pełne roboty, bo każdy nosek domaga się pogłaskania.
Cudowne wolontariuszki krzątają się po schronisku, oprowadzają gości, zaglądają do pomieszczeń, gdzie są chore lub nowe psiaki, sprzątają, zmieniają koce, podkłady, opatrunki, wyprowadzają psy, razem z dziewczynami z Fundacji jeżdżą na interwencje, cierpią kiedy podopieczni odchodzą, złoszczą się na okrucieństwo, głupotę i bezmyślność ludzką.
Pan Supronik pyta o pracę schroniska, adopcje, finanse, bardzo zły stan drogi dojazdowej, pyta o sunie w specjalnych kaftanikach, które noszą, bo przeszły sterylizacje, pyta o to, skąd w schronisku małe szczeniaki. Wolontariuszki opowiadają o interwencjach, pieskach porzuconych w rowie, dole, opuszczonych barakach, bo chyba nie ma tygodnia, by nie było podobnego zgłoszenia, czasem matka jest dzika, czasem nie można znaleźć maluchów, bo tak je ukryła, czasem jest za późno. Przechodzimy się wzdłuż kojców, każdy pies to inna historia, czasem historia nieznana.
Dziewczynce, z wzajemnością, wpada w oko mała sunia, która w schronisku przebywa zaledwie od kilku dni, jest bardzo przyjazna, zadbana i radosna, być może komuś się zagubiła. W takich przypadkach dziewczyny dają zdjęcia do internetu i poszukują właścicieli, bo sunia wyraźnie za nimi tęskni. Kamila opowiada mi o swoich psiakach i kotku, na wsi, u dziadków. Jestem pewna, że dziewczynka jeszcze tu wróci, bo jej tato już od ubiegłego roku wspiera schronisko i jako pierwsza osoba publiczna włączył się w akcję „Lokalnie znani zwierzętom oddani’’ i już zapowiedział udział w kolejnej edycji.
Odprowadzamy naszych gości i zaraz kolejne auto podjeżdża pod bramy. To pani, która chce kupić dla schroniska piec typu „koza’’, bo kotki, szczeniaczki, psy chore i słabe, wymagają ocieplanych pomieszczeń.
Inspirujące to było popołudnie, ożywa wiara w zwykłą ludzką dobroć i życzliwość, cały świat trudno zmienić, ale życie podopiecznych Fundacji Vita Canis i sokólskiego schroniska możemy.
Ewa Rajżewska-Bieszczad
Popołudnie z życia schroniska (E. Rajżewska-Bieszczad):