Choć Żydzi niemal zawsze mieszkali w miastach - z powodu istniejącego od średniowiecza zakazu nabywania ziemi rolnej przez starozakonnych - to jednak istniały wyjątki. Na Sokólszczyźnie takich wyjątków było trzy: Palestyna, Kolonia Chanan i Kolonia Izaaka, zwana też Izaakowem.
Kolonia Izaaka powstała w 1849 roku, kiedy to 26 najbiedniejszych żydowskich rodzin z Sokólszczyzny otrzymało od rosyjskiego Skarbu Państwa 422 hektary ziemi, dwa kilometry od Odelska. Trudne warunki, takie jak dowożenie wody z Odelska, budowanie i zagospodarowanie wszystkiego od zera sprawiły, że niemal połowa osadników wolała klepać biedę w miastach i miasteczkach. Ci, którzy zostali, ciężką pracą i wytrwałością, niemal z uporem maniaka tworzyli kwitnącą osadę zatopioną w zieleni.
Oprócz pól i ogrodów warzywnych, każde gospodarstwo posiadało sad, z których największy liczył aż tysiąc drzew. Nie brakowało też uli i zwierząt gospodarczych, z wyjątkiem świń.
Dary natury były sprzedawane w Sokółce. Sporą popularnością cieszyły się też małe serki śmietankowe, które osadnicy z Izaakowa sprzedawali na poniedziałkowym rynku. Ciężka praca przyniosła dobre owoce i nawet podczas I wojny światowej i przejścia frontu przez Sokólszczyznę, Kolonia Izaaka nie zaznała powszechnego w okolicy głodu. Oczywiście początkowe lata istnienia kolonii bywały ciężkie i zdarzał się okres marnych plonów, lecz wtedy osadnicy dostawali wsparcie w postaci nawozów, narzędzi czy pożyczki, na przykład na wykopanie studni od Żydowskiego Towarzystwa Kolonizacyjnego i od barona Maurycego de Hirsza, który wspierał żydowskie osadnictwo w zaborze rosyjskim.
Z czasem do osady sprowadziło się osiem rodzin chrześcijańskich: sześć katolickich i dwie prawosławne. Stosunki między sąsiadami były nadzwyczaj dobre i pomagano sobie nawzajem.
Wśród osadników przeważały poglądy syjonistyczne. Jako wykwalifikowani rolnicy byli oni idealnym materiałem do kolonizacji Palestyny. Sokólski rabin Cwi Hirsz Direktor planował połączyć osadników z Kolonii Izaaka i z kolonii Palestyna w grupę, która zostałaby wysłana do Ekron, czyli do osady założonej przez żydowskich rolników z kolonii Pawłowo na Grodzieńszczyźnie. Dziś to miasto Mazkeret Batja należące do państwa Izrael. Plan rabina nie został zrealizowany, a Żydzi z Izaakowa jeżeli już emigrowali, to przeważnie do Stanów Zjednoczonych. Okres największej emigracji to lata 30. Wtedy to do Palestyny wyjechała rodzina Menuchy Shmilovitz (z domu Eksztein).
Oto ich wspomnienia (źródło: „Sefer Sokółka”):
„Kolonia Izaaka była malutkim miejscem. Tak małym, że nigdy nie zasłużyła sobie na własne miejsce na mapie, nie tylko świata, ale i regionu. Szukalibyśmy jej na próżno. Ale naziści znaleźli ją i starli z powierzchni ziemi. Nie potrafili tolerować jej istnienia, lecz małe iskierki, które przetrwały z tej małej wsi, nadal rozświetlają mroczną przeszłość...
Miałam pięć lat, kiedy moi rodzice wyrwali swoje korzenie i emigrowali do ziemi naszych ojców w 1935 roku. W latach, które upłynęły od tego czasu, nigdy nie potrafiłam zdobyć się na odwagę, by przyznać się do mojego grzechu – wstydziłam się przyznać komukolwiek do bycia córką Kolonii. Gdy ktokolwiek pytał mnie, gdzie się urodziłam, odpowiadałam, że jestem z Białegostoku. Upierałam się przy tym, bo nie miałam siły przyznać się do moich tajemnic. Teraz spowiadam się: jestem córką Kolonii Izaaka!
Malutka wioska wyrasta z mgieł pamięci i domaga się, by połączyć kropki tworzące jej wyobrażenie, po to by odżyła; i oto jestem na jej „głównej ulicy”. I rzeczywiście była tam tylko jedna ulica, bez żadnych bocznych. Po obu stronach wysadzona rzędem strzelistych drzew, wyprostowanych jak Żydzi, którzy żyli w ich cieniu. Drzewo przed każdym domem. Cała wieś zanurzona w zieleni.
Na okolicznych wzgórzach rosły lasy, sięgające aż po zamglony horyzont. Napełniały mnie strachem; moi rodzice zawsze opowiadali historie o gojach, którzy tam mieszkali. Byłam dzieckiem, ale słowo „goj” już wtedy powodowało, że kuliłam się ze strachu. Wyjątkowy zapach dochodził z domu Wincentego – tak właśnie się nazywał – jedynego sąsiada goja, którego dobrze zapamiętałam.
Mieszkańcy jedynej ulicy w Kolonii – poza kilkoma gojami, którzy tam też mieszkali – byli tymi, którzy odcisnęli piętno na wsi. Żyli w niej wspaniali Żydzi, których korzenie wrastały głęboko w ziemię, a których oczy były zawsze zwrócone ku górze, ku ich Ojcu w niebie.
W pocie czoła zdobywali chleb, pracując na roli. Pola, które orali, obsiewali i z których zbierali plony, przynosiły im radość. Pokrytymi odciskami dłońmi zmieniali każdą grudkę ziemi w zakątek kwitnącej radości. W tych samych dłoniach trzymali księgę modlitw i prosili Boga w pełnej wierze, że sprawi, by ziemia obrodziła obficie.
Pamiętam zielone pastwiska, na które ojciec wypędzał nasze krowy. Lubiłam z nim iść, zrywać liście dzikiego szczawiu i leżeć na trawie. Godzinami słuchałam opowieści ojca o wojnach cara Mikołaja II, cudownych opowieści o bitwach, których nie potrafiłam zrozumieć.
W mojej wyobraźni wędruję jedyną ulicą Kolonii i widzę jej Żydów. Zbierają się wszyscy w mojej głowie, znam tylko kilku z nazwiska, ale wszyscy są mi bardzo bliscy. Widzę Hannę-Baszę, nie była moją krewną, ale urodziłam się w dniu, w którym zmarła jej matka, dlatego dostałam imię po tej ostatniej. Polubiłam ją, a ona była dla mnie bardzo miła. Czasami chowała w fartuchu kawałek cukru, który dawała mi, gdy przechodziłam obok jej domu. Czasami była to kromka kupionego w Sokółce białego chleba. Lubiła opowiadać mi o duchach i diabłach, o których wiele wiedziała.
Chodziliśmy do jej domu w długie zimowe wieczory, gdy nasi rodzice wyjeżdżali do Sokółki, by sprzedać produkty z gospodarstwa. Przypominam sobie życzliwość, jaką otaczała nas w burzowe wieczory. Gdy grzmiało, a błyskawice rozświetlały ciemne niebo, kładła nas do łóżka – wszystkie sześć dziewcząt w jej wielkim, szerokim łóżku – i czytała nam Shema. Znała specjalną modlitwę, którą odmawiała w takie właśnie dni, a my powtarzałyśmy za nią słowo za słowem. Na próżno szukałyśmy tej modlitwy w Siddur...
Spędziłam wiele dni wyglądając wozu moich rodziców, wracających z Sokółki, i kiedy już się pokazał z daleka, wybiegaliśmy im na spotkanie. Przywozili ze sobą różne rzeczy – solone ryby, świeże obwarzanki... Były też dni, kiedy na drodze czaiły się zagrożenia. Ich znakiem był dźwięk ciężarówek na drodze; wszyscy z nas – mali i duzi – biegli wtedy, by ukryć się w domu za zamkniętymi na klucz drzwiami. Dopiero gdy hałas ciężarówek ucichł w oddali i znów królowała cisza, wybiegaliśmy, by popatrzeć na ślady kół ciężarówek pozostawione na zakurzonej drodze... bojąc się, by oko „diabła” nas nie dostrzegło i w nas nie zamieszkało.
W dniu naszej emigracji do Palestyny, o świcie, cała wieś wyszła nas odprowadzić. Szli z nami drogą do Sokółki za furmanką wyładowaną całą naszą rodziną i dobytkiem. W moich wspomnieniach o Kolonii zawsze wracam do Liwy, mojej kuzynki w tym samym wieku. W wieczór przed naszym wyjazdem odeszłyśmy od tłumu i usiadłyśmy na schodach naszego domu. I siedziałyśmy tak we dwójkę, smutne i rozmodlone. Życie było nieskomplikowane, a ludzie wspaniali na tej małej uliczce zwanej Kolonią Izaaka”.
Po wkroczeniu Niemców w 1941 roku Żydom z Izaakowa pozwolono zostać na miejscu, choć oczywiście zostali objęci zakazami i restrykcjami. Dopiero w listopadzie 1942 osada stworzona z takim trudem, została spalona, a jej mieszkańcy zostali wywiezieni do obozów zagłady.
Wspomina o tym Kazimierz Rabiczko (źródło: sztetl.org):
„Utkwiła mi w pamięci historia opowiadana przez mojego ojca Nikodema. Gdy na naszych ziemiach szalał terror niemiecki, nastąpiła pacyfikacja i tej wsi. Wszystkich Żydów wywieziono do obozu w miejscowości Kiełbasin koło Grodna. Furmanki jeżdżące do Grodna na targ przejeżdżały obok obozu przejściowego i ludzie rozpoznawali znajomych. Również mój ojciec odnalazł znajomego, który prosił go o chleb, ponieważ był bardzo głodny. Ten człowiek powiedział ojcu: „Ty jesteś wolny, a co z nami będzie, nie wiadomo. Pojedź do naszej wsi – tam zostały zgliszcza – i za ten chleb weź z mojej szopy imadło, bo ono pewnie nie spłonęło”. Tak też ojciec uczynił i przywiózł to imadło, które mamy do dziś. Czarnego chleba nie było już komu dać. Podczas następnego wyjazdu do Grodna ojciec dowiedział się, że Żydzi zostali wywiezieni do Treblinki. Taki był los Żydów z Kolonii Izaaka.”
Dzisiaj teren osady znajduje się nie tylko po białoruskiej stronie granicy, ale wręcz na pasie granicznym, gdzie wstęp ma jedynie białoruska straż graniczna. Wciąż jest tam brukowana droga i przy niej drzewa, wyschnięte studnie, zdziczały sad i fragmenty zabudowań.
Spacer po tej uliczce byłby jak patrzenie w przeszłość przez dziurkę od klucza. Kto ma bujną wyobraźnię, pewnie mógłby zobaczyć więcej, a kto nie, mógłby chociaż zadumać się nad dawnymi mieszkańcami tej dawnej wsi...
Edward Horsztyński
Kolonia Izaaka (fot. www.rodzima.net):