Publikujemy pierwszą część wspomnień Dominika Zyśka, mieszkańca wsi Zbójna w powiecie kolneńskim, który wraz z rodziną osiedlił się w Dubnicy Kurpiowskiej w 1930 roku.
Fragmenty wspomnień Dominika Zyśka publikujemy dzięki uprzejmości Krzysztofa Zyska.
"Moje wspomnienia z lat dziecinnych. Urodziłem się 10 maja 1918 roku w poniedziałek we wsi Wyk, gmina Zbójna, w powiecie kolneńskim (wówczas woj. ostrołęckie). Jak wiadomo strony nie bogate, ziemie słabe, miejscami nawet piaski lotne. Jedyne całe bogactwo to bardzo zdrowe powietrze, ziemie bogate w lasy, wyniosłe sosny i świerki. W lasach bardzo dużo jagód rozmaitych, jagody czarne, poziomki, borówki, jeżyny, maliny i pełno rozmaitych grzybów. Na nizinach przeważnie drzewa olchowe, dęby, graby. Roślinami uprawianymi polowymi były przeważnie żyto, ziemniaki i gryka, proso, natomiast jęczmień o pszenica nie zawsze się udawały.
Jak się zaczęła pierwsza wojna w 1914 roku, to tereny kurpiowskie, moje strony rodzinne, były pod zaborem rosyjskim. Więc jak się zaczęła wojna rosyjsko-niemiecka, to wojska rosyjskie wycofywały się na wschód. Straszyli ludność cywilną, że jak przyjdą "germańscy" Niemcy, to będą się znęcać nad cywilnym narodem, a nawet będą rozstrzeliwać ludzi. Niektórzy ludzie w popłochu opuszczali swoje domostwa, zaprzęgali konie do wozów i brali ze sobą co zdążyli zabrać, trochę żywności, rodzinę i jechali na wschód, za odstępującym wojskiem rosyjskim. Ale oczywiście nie wszyscy postępowali w ten sposób, nie wszyscy uciekali, część ludzi pozostała na miejscu, i ci, co pozostali, doszczętnie ograbiali tych uciekinierów. Rabowali ich wieloletni dorobek. Jak mówi przysłowie, że "jednemu wojna, a drugiemu krowa dojna". I jak dowiedziałem się od swoich rodziców, będąc podrosłym chłopcem, że i nasza rodzina należała do tych uciekinierów. Ojciec opowiadał mi, że zajechali aż pod Mińsk, jak to ojciec mówił, że byli aż w guberni "mińskiej".
Mój najstarszy brat Roman miał wtedy lat 13 i tam chodził do szkoły na wygnaniu, drugi brat Faustyn był młodszy o 7 lat. Najstarszy mój brat urodził się w 1901 roku. Drugi brat urodził się w 1907 roku, trzeci brat Bolesław urodził się w 1913 roku. Po skończonej wojnie powrócili w rodzinne strony. Po paru latach ja się urodziłem, w 1918 roku, i na chrzcie świętym dali mi imię Dominik.
Po powrocie z Rosji w rodzinne strony były bardzo biedne czasy. Pole nieobsiane, budynki zniszczone, wszystko co było lepsze, było wyszabrowane przez ludzi, którzy pozostali na miejscu. Resztę zniszczył przechodzący front. Trzeba było iść i prosić kawałka chleba - takie to było życie. Ale z biegiem czasu po paru latach życie powracało do normy. Starsze rodzeństwo dorastało wspólnie i zgodnie pracowali i dorabiali się chleba. Pomału zaczęli zapominać o tych biednych czasach.
Gdy skończyłem lat siedem, zacząłem chodzić do szkoły, a szkoła była w naszej wiosce, ale była tylko czteroklasową szkołą powszechną. Trzeba było bardzo daleko chodzić. Wioska była na koloniach, dom od domu był daleko. Najgorzej to było zimą, nieraz ojciec po mnie wychodził kawał drogi.
Uczniem byłem nie najgorszym, przeważnie lubiłem historię i geografię, przyrodę i matematykę - język polski mniej był lubiany przeze mnie. No, ale jakoś rok po roku przechodziłem do następnej klasy. Czwartej klasy już nie zdążyłem ukończyć, a to dlatego, że ojciec mój, a było to w 1930 roku, sprzedał gospodarstwo na Kurpiowszczyźnie i nabył trzy gospodarstwa z parcelacji, na spłatę, na 60 lat na kresach wschodnich w okolicy Grodna (powiat sokólski, woj. białostockie). Ziemia bez zabudowań na terenach po lesie państwowym w gminie Nowy Dwór. Do gminy było 7 km i jednocześnie do kościoła parafialnego, bo był w tej samej miejscowości.
I tak powstała wieś zaludniona przez osadników pochodzących z terenów Kurpiowszczyzny z powiatu kolneńskiego. Początek osiedlenia się osadników był w roku 1931, więc tej wsi dano nazwę Dubnica Kurpiowska, dlatego, że ci wszyscy którzy tam zamieszkali pochodzili z Kurpiowszczyzny.
Bardzo trudny i ciężki był ich początek w pracy nad wyoraniem kawałka pola. Ziemia była zadrzewiona i bardzo gęsto zarośnięta krzakami leszczyny, grabiny, osiki i jeszcze innymi, bardzo kamienista, kamienie rozmaitych rozmiarów począwszy od kamienia brukowego, kamienia budowlanego po kamienie bardzo wielkich rozmiarów. Trzeba było wybijać w nich otwory i rozrywać je dynamitem albo rozbijać klinami - dopiero wtedy dało się takie wielkie kamienie usuwać z pola. Pnie po starych drzewach, bardzo dużych rozmiarów sosnowe, (jeszcze niektóre były bardzo zdrowe) wykopywało się i w ten sposób usuwało się z pola.
Bardzo ciężka była praca. Jak ktoś uporządkował i wyorał kawałek pola, to z wielkim zadowoleniem przyglądał się mu. I tak kawałek po kawałku tego pola przybywało. Pierwszy rok osiedlenia był bardzo trudny dla osadników - nie mieli gdzie mieszkać po prostu, mieszkali tak jak Cyganie. Nakosił człowiek jakiejś trawy na noc, nałożył na wóz dla koni i sam się położył spać na wozie. Konie były uwiązane do wozu, żarły trawę, i czasami było tak, że koń wykręcił się tyłem do wozu i narobił na człowieka, ale to wszystko trzeba było znieść i przeżyć. Po tym ludzie wpadli na inny i bardzo dobry pomysł, kupiło się kilka arkuszy sklejki (kiedyś to ludzie nazywali dyktą) i z niej zrobiło się daszek na wozie i było lepiej, a w razie deszczów można już było się schronić. Tak było przez pierwsze lato i jesień - koczownicze cygańskie życie przez cały rok 1930.
Na zimę osadnicy powracali znów na stare miejsca do swoich krewnych koło Kolna, aby przezimować. Na wiosnę w roku 1931 jechali z powrotem na nowe osiedla. Co do mojej rodziny, to ojciec przy sprzedaży starego gospodarstwa już sobie zapewnił przezimowanie z 1930 na 1931 rok, uzgadniając to z nowym posiadaczem. Moi dwaj najstarsi bracia Roman i Faustyn byli już żonaci i zajęli dwie oddzielne gospodarki. Natomiast ja najmłodszy i mój drugi brat Bolesław byliśmy na jednym 18-hektarowym gospodarstwie (razem z rodzicami). Mój ojciec jak wyjeżdżał ze starego miejsca (na starym miejscu mieliśmy nieduży magazynek na ziarno), to rozebrał go i przewiózł na nowe osiedle konnym wozem i tam go postawił w charakterze małego mieszkanka. Niewielkie to było pomieszczenie: w jednym kącie była postawiona kuchnia paleniskowa, no i jeszcze z trudem zmieściły się dwa łóżka do spania. Cały sprzęt gospodarczy i domowy był przewożony furmanką konną przez około 160 kilometrów, jechało się cały dzień i całą noc."
Koniec części pierwszej.
Dominik Zyśk,
mieszkaniec wsi Dubnica Kurpiowska
Romanowo, 10.01.1989
O Dubnicy Kurpiowskiej można przeczytać w tekście: Skąd Kurpie pod Kuźnicą [FOTO].