Marek Choiński (27 lat) i Paweł Krupa (28 lat) kilka dni temu zatrzymali się w Sokółce u Wojtka Haponika, wracając z ponad dwumiesięcznej wyprawy motocyklowej na Magadan na Syberii. Opowiadają o swoich przeżyciach, ludziach z sercem na dłoni oraz o tym, dlaczego nie mogą już oglądać telewizji.
Magadan to chyba bardzo daleko?
Marek: W jedną stronę najkrótszą trasą to 11 tysięcy kilometrów. Ale my w tamtą stronę jechaliśmy przez Ukrainę, Kazachstan, Mongolię i wyszło nam 16 tysięcy. Z powrotem była to już najkrótsza trasa.
Jesteście z...
Paweł: Ja jestem z Rzeszowa, Marek jest z Warszawy. Poznaliśmy się przez internet. Na forum motocyklowym dałem ogłoszenie, że szukam kompana na taką wyprawę. Obawiałem się trochę jechać sam. Zaryzykowałem. Mailowaliśmy trochę do siebie. Marek pracuje w Norwegii, ja jeżdżę ciężarówką po Europie, nasz kontakt był wirtualny. Raz tylko się spotkaliśmy, wyjechaliśmy na dwa dni. Jesteśmy tutaj teraz po dwóch miesiącach i jedenastu dniach. Razem wyjechaliśmy i razem przyjechaliśmy i to jest - według mnie - duży sukces.
Dlaczego właśnie tam?
Paweł: Były trzy cele. Oddanie w jakiś sposób hołdu i czci tym, którzy zginęli na Kołymie, na Syberii, w łagrach. Drugim celem była przygoda. A trzecim - jazda na motocyklu. Bez tego się nie da.
Jak wyglądała podróż? Co was najbardziej zaskoczyło?
Marek: Czytając relacje z tamtych rejonów wiedzieliśmy, że będziemy mieć bardzo dużo przygód i że ludzie są tam bardzo przyjaźnie nastawieni do podróżników, do Polaków. Wyciągają swoje serce na dłoni. I doświadczyliśmy tego. Zaskoczyło nas tylko to, jak bardzo to serce wyciągają. Wielokrotnie dostawaliśmy taką pomoc, że przerastało to nasze najśmielsze oczekiwania. Zaskoczyła nas też nieco strona techniczna wyprawy i awarie motocykli. Na to nie byliśmy przygotowani.
Sprzęt wytrzymał?
Paweł: Nie do końca. W Magadanie mieliśmy duży problem z łożyskami w kole. U mnie w motocyklu rozsypało się łożysko główki ramy, które jest tam niemalże nieosiągalne. Pomógł nam Rosjanin, Misza. Kupiliśmy to łożysko ciut większe. Część trafiła do tokarza. Dotoczył to łożysko. Gdy dojechaliśmy do jednej z miejscowości, okazało się, że mój motocykl spala bardzo dużo oleju w silniku. Przestraszyliśmy się. Zaczął kopcić na niebiesko. Mieliśmy tylko dojechać do Czity. To jedno z większych miast na trasie traktu syberyjskiego. Tam jest kościół katolicki. Cztery polskie siostry prowadzą tam przedszkole dla dzieci z biednych rodzin. Postanowiliśmy zrobić wszystko, co się dało z motocyklami. Zmieniliśmy świece, przeczyściliśmy filtry, zmieniliśmy olej. Odpaliliśmy motocykl, mając nadzieję, że będzie dobrze. Jednak okazało się, że dalej jest to samo. Zadecydowaliśmy więc, że załadujemy motocykle na pociąg. To nie było wcale takie łatwe, bo nie znamy języka rosyjskiego na tyle, żeby to załatwić. Bardzo dużo pomogły nam siostry, chciałbym im bardzo podziękować. Nie wiem, jakby się to skończyło. Może byśmy próbowali na kołach jechać... Ale załadowaliśmy motocykle w Czicie. Było z tym sporo problemów. Tydzień załatwialiśmy tam sprawy. Dojechaliśmy do Moskwy. Tam mieliśmy z kolei problem, żeby odebrać motocykle. Z jednej stacji kierowali nas na drugą. Po paru godzinach znaleźliśmy motocykle. Dwa dni spaliśmy w katedrze katolickiej w Moskwie. Stamtąd pojechaliśmy do Katynia, spotkaliśmy się tam z Rajdem Katyńskim. Był jeszcze jeden dzień w Smoleńsku. Przez Wilno dojechaliśmy tutaj, do Wojtka.
Motocykliści to jedna wielka familia...
Marek: Można tak powiedzieć. Jak w każdej rodzinie są jednak ludzie i ludziska. Prawdziwy motocyklista, który gdzieś był, coś widział, miał problem z motocyklem, widząc dwóch motocyklistów takich jak my, na poboczu, zatrzymałby się, zapytał, czy wszystko jest w porządku, czy niczego nie potrzebujemy. Szczerze powiem, że takich motocyklistów nie spotyka się jednak wielu.
Paweł: Jest moda na podróże motocyklowe. Jest wielu ludzi, którzy mają wielkie pieniądze, kupują najdroższe motocykle, najlepszy ekwipunek, najlepsze nawigacje...
Ale zostaje im słoma w butach?
Paweł: Dokładnie.
Marek: Nie można generalizować. Tacy motocykliści też są. Swoim wyjazdem - choć nie udzielaliśmy się medialnie - chcieliśmy pokazać, że motocykl to nie tylko szpan, nie tylko jazda na tylnym kole, palenie gumy, jazda od świateł do świateł, ale też fajny sposób na zobaczenie świata. Że można przejechać tyle kilometrów i wrócić cało bez wypadku.
Ciężko jest zorganizować takie przedsięwzięcie?
Paweł: Nam było bardzo ciężko. Nie mamy za wiele czasu, pracujemy za granicą. Przykro to mówić, ale gdybyśmy pracowali w Polsce na śmieciowym stanowisku, nie byłoby nas stać na taki wyjazd. Wszytko zaczęliśmy załatwiać w lutym.
Trochę chyba na wariackich papierach...
Marek: Trochę tak.
Paweł: Ale mówią "adventure is adventure" (przygoda jest przygoda - red.). To też w jakiś sposób było częścią tej naszej wyprawy - żeby się sprawdzić. Wyjściowym naszym zamiarem była myśl "Mamy dokumenty, jakoś damy radę".
Nie baliście się?
Paweł: Tylko głupi się nie boi. Ja osobiście najbardziej obawiałem się tego, że sprzęt mi nie wytrzyma, że rozkraczy mi się na stepie. Ja jechałem 16-letnim motocyklem, Marek - 13-letnim. Obaj mieliśmy motocykle Honda Africa Twin. Było to więc jakieś wyzwanie. Tym bardziej, że dowód rejestracyjny twardy odebrałem w piątek, a wyjechałem do Magadanu w niedzielę.
Marek: Dzień, dwa dni przed wyjazdem człowiek chodził bardzo zestresowany. Do końca nie wiedział, gdzie będzie spał, czy wszystko zabrał. To była ta niepewność, niepokój w duszy. Potem tak już weszliśmy w rytm wyprawy, wręcz przywykliśmy do tego, że nie wiadomo, co będzie następnego dnia. To uzależnia. Teraz, gdy wracamy do domu, nie będziemy mogli się przestawić na normalne tryby.
Paweł: Żyje się po prostu z dnia na dzień, z godziny na godzinę. W każdym miejscu, w którym żeśmy byli, czułem się jak w domu.
Mówiliście o ludziach, którzy byli wobec was bardzo życzliwi...
Paweł: Mnie najbardziej zaskoczyło mnie zdarzenie w Tyndzie. Robiliśmy zakupy w centrum miasta. Wyszła kobieta. "Skąd, dokąd?" - standardowe pytania. Wynosi czajnik, dwa kubki z kawą. Nagle podchodzi mężczyzna i pyta, skąd jedziemy. Mówimy, że z Polski do Magadanu. "Ja tam 20 let na maszynie rabotał" - odpowiada. W reklamówce miał butelkę wódki, chleb i coś do tego chleba. Wyciągnął z kieszeni portfel, wyjął 1000 rubli, czyli około 100 złotych i daje nam pieniądze. Mówimy mu, że mamy pieniądze. "Wam one będą potrzebne" - mówi i wkłada mi je do kieszeni i po cichutku odchodzi. Mnie się normalnie łzy polały z oczu. Coś niesamowitego.
Marek: Mieliśmy problem z moim motocyklem, z pompą paliwa. W Jakucku okazało się, że był to spalony przekaźnik pompy paliwa. Dojechaliśmy do tego miasta dosyć późno, po całym dniu w deszczu, w błocie. Byliśmy przemoczeni. Nie mogliśmy dobić się do parafii katolickiej, do ojców salezjanów, więc zaczęliśmy szukać jakiegoś hotelu. Jeden, drugi - był drogi. Dojeżdżamy do trzeciego i jest to samo. Ale za nami nagle wchodzi jeden motocyklista z drugim mężczyzną i pytają nas, skąd jesteśmy, co robimy, czy potrzebujemy pomocy. Opowiedzieliśmy całą swoją historię. Oni odpowiedzieli "Chodźcie, możecie spać u nas w domku kempingowym". Od razu powiedzieli, że nie chcą za to żadnych pieniędzy. Okazało się, że jeden z nich był pomocnikiem prezydenta Jakucka, a drugi - motocyklista - był ciekawy naszej historii. Co śmieszne, poznali się, bo dokładnie w tym samym momencie weszli do hotelu za nami. Nie dość, że nas wykarmili, postawili nam obiad, pomogli w załatwieniu naprawy sprzętu, to spędziliśmy w tym domku dwa dni. Obwieźli nas po mieście, opowiedzieli nam całą historię. Napełnili nam też baki do pełna i dali po 10 litrów paliwa na zapas. Jak wyciągaliśmy pieniądze, oni się obrażali.
Jak ludzie to przeczytają, to będą chcieli jechać do Rosji...
Marek: Mieliśmy też mało sympatyczne przygody z alkoholikami, było to bardzo męczące. Te historie były niemiłe, bo my również musieliśmy być niemili. Takich sytuacji nie było wiele, na szczęście obyło się bez rękoczynów. Byliśmy w takiej części Rosji, za Bajkałem, za Uralem... Powiem krótko - im większa bieda, tym większą mieliśmy pomoc.
Paweł: Wjechaliśmy do Magadanu bardzo późno. Motocykl Marka jechał na lawecie 200 kilometrów, bo rozsypało się łożysko. Najtańsza kwatera, jaką tam znaleźliśmy to dwuosobowy pokoik za 480 zł. Zrezygnowaliśmy z tego. Na szczęście przyjął nas ksiądz z katolickiego kościoła. Rano idziemy szukać łożysk. Wchodzimy do zwykłego spożywczego sklepu. Kilogram pomidorów kosztuje 28 zł - w przeliczeniu na nasze pieniądze. Kilogram ogórków - 24 zł. A wszyscy wychodzą z pełnymi reklamówkami. Tam kobieta na kasie zarabia 1500 dolarów. Zapytaliśmy z czego żyje Kołyma. "Jak to z czego? Złoto" - odpowiedział nam Misza, którego tam poznaliśmy.
Marek: Te ceny są dla nich normalne. Wszystko trzeba sprowadzać, tam niczego nie ma. Lato trwa tam zaledwie dwa miesiące.
Paweł: Gdy wyjeżdżaliśmy z Kołymy, to na poboczach drogi leżał już pierwszy śnieg.
Chciałem was jeszcze spytać o znajomość z Wojtkiem.
Paweł: Znamy się parę lat z Rajdu Katyńskiego. W 2008 roku poznaliśmy się. Mamy kontakt. Nie planowaliśmy, aby dziś zatrzymywać się w Sokółce. Wyjechaliśmy z Wilna od Antka, który tam mieszka. Mieliśmy dojechać do Marka, do Warszawy. Wojtek nas zaprosił. Fajnie jest się tak spotkać. Bo kiedy żeśmy się ostatnio widzieli? Dwa lata temu.
Wybierzecie się jeszcze gdzieś razem?
Paweł: Na pewno.
Zaprzyjaźniliście się podczas tej wyprawy?
Marek: Bardzo.
Paweł: Gdybyśmy się nie zaprzyjaźnili, to nie siedzielibyśmy tu dzisiaj. Znamy takich ludzi, którzy pojechali do Magadanu w czterech. Każdy z nich wrócił osobno. Zaryzykowałem, bo Marka nie znałem. Myślę, że się bardzo uzupełniamy. Przez dwa miesiące i 11 dni nie było żadnego zgrzytu.
Marek: Przeważnie kończyło się pójściem na kompromis. Mnie ten wyjazd i ta wyprawa zmieniła bardzo mocno. Patrzę na świat zupełnie innymi kategoriami. Nie ukrywam, że jest mi bardzo trudno wrócić do domu. I na przykład - oglądać wiadomości w telewizji. Dla mnie jest to niezrozumiałe. Nie potrafię zrozumieć, czemu są takie informacje.
Co masz na myśli?
Marek: Dlaczego się mówi tylko o złych rzeczach? Dlaczego nie mówi się o ludziach, którzy robią naprawdę dobrą robotę? Dla mnie to niezrozumiałe. Jest tam też bardzo dużo polityki, nie mogę tego słuchać.
Gdzie planujecie następną wyprawę?
Marek: Planów jest tysiąc. Bóg pokaże. Tamte rejony bardzo nas zainteresowały, wiemy, ile jest jeszcze do zobaczenia. To był mój pierwszy pobyt w Rosji. Zachwyca tam wszystko - rozmiary tego państwa, ludzie, przyroda... Tam naprawdę można się zgubić w lesie.
Gdybyście mieli polecić coś młodym ludziom, którzy marzą o tym, by wybrać się na motocyklową wyprawę, to co byście im podpowiedzieli?
Paweł: Żeby nabrali doświadczenia na miejscu. Spotykaliśmy bardzo wielu ludzi w Mongolii, z połamanymi nogami. Widzieliśmy Niemca, który pojechał bez doświadczenia ciężkim, przeładowanym motocyklem. Złamał nogę. I problem - co z motocyklem. Nie wiem, jak to się skończyło. Mieliśmy też swoje momenty. W Mongolii na drodze była wyrwa wydrążona przez wodę. Marek wpadł tam przednim kołem, ugiął stelaż z przodu, ugiął kufer. Na szczęście nic się nie stało. Potem do nas dotarło, że w tym miejscu mogła się skończyć nasza wyprawa. Do najbliższego miasta było 400 kilometrów.
Marek: Chciałbym podpowiedzieć, żeby korzystać z doświadczenia kogoś, kto był już na takiej wyprawie. I uczyć się na swoich błędach na krótszych i bezpieczniejszych wyjazdach. Ja pierwszy raz w swoją wyprawę pojechałem dookoła Rumunii. To nauczyło mnie wiele.
Najcięższy moment wyprawy...
Paweł: Jednego dnia przez 12 godzin zrobiliśmy 150 kilometrów. Ubita glina, padało 15 dni. Landrovery nie dawały rady. My na motocyklach: pięć metrów i wywrotka. Mamy motocykle dosyć ciężkie. Ile razy człowiek podniesie motocykl? Cztery, pięć razy. Później nie ma już siły. Pomagaliśmy sobie. Mówię w pewnym momencie do Marka "Nie wygramy za tym". Próbowaliśmy objeżdżać drogę lasem. To samo, ślisko. Rozłożyliśmy namiot i czekaliśmy aż przestanie padać. Wieczorem zaczęło wiać. Nad ranem wyszło słoneczko, przejechała równiarka. Za nią wsiedliśmy na motocykle i zaczęliśmy jechać...
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Notował: Piotr Biziuk
Wyprawa do Magadanu. Zdjęcia udostępnione przez Pawła i Marka: