Miliardy monet spłyną do kraju z Zachodu i pozwolą nadwiślańskim i nadnarwiańskim tubylcom liznąć dobrobytu, a kraj kierować na tory postępu. Czy jednak aby na pewno?
Z niejakim zażenowaniem patrzę na wiadomości o tym, jak ważne są te fundusze unijne, które w ciągu następnej siedmiolatki zasilą polski skarbiec. Nie żebym uważał, że nie należy brać tego, co dają, ale...
Na co idzie ta kasa? "Wszędzie w Polsce istnieją dziś inwestycje pt. ekrany dźwiękochłonne vel ekrany akustyczne. Wydano już na nie prawie półtora miliarda złotych, stawiając gdzie tylko się da, również (mnóstwo!) w szczerym polu, wzdłuż łąk, lasów i rozległych ornych gruntów, co makabrycznie paskudzi swojskie krajobrazy, a korzyści są zerowe" - pisał w jednym z ostatnich wydań tygodnika "Do Rzeczy" Waldemar Łysiak. Niedowiarkom polecam wyprawę do Białegostoku i skorzystanie z obwodnicy Wasilkowa.
A tu kolejny przykład, proszę bardzo: kilka dni temu portal nowiny24.pl podał, że "impreza andrzejkowa z POKL (Program Operacyjny Kapitał Ludzki" kosztowała rzeszowski Wojewódzki Urząd Pracy 100 tysięcy złotych. Tyle kasy rozeszło się w cztery godziny, bo na andrzejkowym wieczorku wystąpili akrobaci i muzycy znani z telewizyjnych show. Zresztą nie trzeba szukać w Rzeszowie.
Wątpliwości rodzić może chociażby program przeciwdziałania "wykluczeniu cyfrowemu" - i to nie tylko w sokólskim wydaniu, ostatnio wdrożono go też w Białymstoku. Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że w wielu przypadkach (zaznaczam - nie we wszystkich!) skorzystali z niego ludzie którzy - jak to się mówi potocznie - wstydu nie mają. Jeśli bowiem przed domem stoi drogie auto, na ścianie wisi plazma, a do domu urzędnicy wnoszą laptopa, do którego podłączają internet, za darmo i na pięć lat, to chyba coś tu nie gra. Z drugiej strony ktoś tym "wykluczonym" na to pozwolił.
Ciekawe jak wiele sokólskich przedsiębiorstw, które skorzystały kilka lat temu z programu "moja pierwsza firma", ostało się na lokalnym rynku? A przecież każde z nich wzbogaciło się o pokaźną dotację. Unia dała.
Mitem jest to, że te wszystkie miliardy trafiają do polskich spółek. "Na 1 euro wydane przez Niemcy w Polsce w ramach polityki strukturalnej 89 eurocentów wróci do Niemiec w postaci zamówień dla niemieckich firm" - przyznał w jednym z wywiadów komisarz UE ds. polityki regionalnej Johannes Hahn (cytat za bankier.pl). Nie wierzycie? Spójrzcie na logo przedsiębiorstwa, które stoi sobie dumnie przy odnowionej ulicy 1 Maja w Sokółce.
Sensowne okazują się być porównania Polski do afrykańskich kolonii, w których Bwana Kubwa ułaskawia tubylców koralikami, ci zaś skaczą z radości.
Nie dotacje unijne są jednak ważne w tej grze, a jasne reguły, równe dla wszystkich, które pozwalają wyłowić najzdolniejszych, bogacić się im i rozwijać. Co byłoby więc potrzebne? Obniżenie podatków, w tym także składki ZUS (każdy przedsiębiorca co miesiąc wykłada z kieszeni 1000 zł za to tylko, że może prowadzić swój biznes), zmniejszenie przerośniętej administracji, uproszczenie prawa i jego egzekwowanie przez sądy sprawiłoby, że w ciągu 30 lat Polska zmieniłaby się nie do poznania. I żaden deszcz euro nie byłby potrzebny.
Piszę ten tekst i nucę sobie - nie wiedzieć czemu - "Cztery pokoje" Kazika Staszewskiego. Od nagrania tego kawałka minęło już 13 lat, a tak niewiele się zmieniło.
I jeszcze jedno. Nie potępiam w czambuł sensowności wszystkich projektów unijnych. Dzięki tym pieniądzom wielu ludziom żyje się w Polsce lepiej. Naprawdę.
(ignis)